Felieton 17-16 z cyklu „Okruchy wspomnień”
CYRK I KARUZELA
Rokrocznie wiosną i latem aż do jesieni krążą po Polsce wędrowne cyrki i karuzele. Czy zdajemy sobie sprawę, że jesteśmy świadkami zanikania gatunku rozrywki, która kilkadziesiąt lat temu zdawała się być w pełnym rozkwicie. Jak w każdej miejscowości tak i w Grajewie przyjazd ekipy cyrkowych artystów był wtedy elektryzującym wydarzeniem. Wesołe miasteczko przyciągało co wieczór tłumy małych i dużych amatorów jeszcze innej zabawy z adrenaliną.
Pierwszym miejscem dla cyrku w Grajewie jaki pamiętam był niezadrzewiony i bez koszmarnej, milicyjnej przybudówki plac na ul. Świerczewskiego (dr Nowickiego) tuż za komisariatem MO. Nie istniał pobliski wiadukt kolejowy. Podróżni spieszący na dworzec PKP szli piaszczystą ścieżką mijając po prawej stronie zarośnięty trawą betonowy kwadrat z dwoma otworami, ślad po przedwojennej, publicznej sławojce, której drewniane ścianki prawdopodobnie rozebrano na opał. Później bo aż do końca lat 60 - tych objazdowe rozrywki lokowały się na pustym placu przy ulicy Ełckiej naprzeciw Zespołu Szkół Specjalnych do czasu wybudowania w tym miejscu centrali telefonicznej. Wieść o przyjeździe cyrku rozchodziła się w mgnieniu oka. Po przyjściu że szkoły szybko rzucaliśmy w kąt plecaki i pędziliśmy na plac. W centrum miasta rozkładano ogromny namiot. Frajdą było obserwować ekscytujący, najtrudniejszy moment podnoszenia przy pomocy ciągników masztów z brezentową kopułą dachu. Na naszych oczach rosła pospinana na ziemi wielka konstrukcja z mieszcząca wewnątrz trzy tysiące ludzi. Jako starsi chłopcy chętnie pomagaliśmy pracownikom ciągnąć liny, wnosić krzesła i lżejsze elementy konstrukcji widowni i areny. Ku naszemu zadowoleniu za pracę dostawaliśmy tzw. kontramarki czyli darmowe wejściówki na przedstawienie. Później mój Tato, kierownik Wydziału Gospodarki Komunalnej i Mieszkaniowej UM przynosił przechodnie, dwuosobowe zaproszenie od dyrekcji cyrku. Mimo, że bilet kosztował sporo zapotrzebowaniu na tego typu rozrywkę w kilkunastotysięcznym Grajewie było duże. Cyrk stał zawsze trzy dni dając przeważnie dwa spektakle dziennie, na które przyjeżdżało sporo ludzi z okolicznych miejscowości: z Rajgrodu, Szczuczyna, Wąsosza, Radziłowa. Dużą atrakcją była grająca na żywo orkiestra. Numery cyrkowe z udziałem ekip zagranicznych były pokazem sztuki na wysokim poziomie. Stopień zainteresowania widowiskiem podnosiła także tresura zwierząt, szczególnie tych egzotycznych. O spektaklach z tamtych lat zachowałem jak najlepsze wspomnienia. Bywało, że po pracy artyści przychodzili do „Mimozy” na kolację z dancingiem. Ich obecność była miłym urozmaiceniem wieczoru. Pamiętam znany w kraju Kwartet Wokalny „Beltono”. Podochoceni nie tylko dobrą muzyką starsi panowie zaproponowali zaśpiewanie z naszym akompaniamentem „Marinę”, modny przebój zespołu Marino-Mariniego. Były mile brawa i podziękowanie. Innym razem ośmieliłem się zaprosić do tańca jedną z pań artystek. Po chwili wahania nie odmówiła. Gości z cyrku szybko rozpoznawano. Czasami zdarzały się jakieś incydenty. Człowiek- guma, złożony w scyzoryk i wożony w pudełku na kółkach po arenie, został ponoć w nocy na Placu 1 Maja poturbowany. Jeszcze jeden moment utkwił w mojej pamięci. Któregoś roku w przerwie spektaklu jak zwykle zaciekawiony kręciłem się przed wejściem dla artystów. Jeden z clownów zapytał czy znam jakaś śmieszną nazwę pobliskiej miejscowości. Odpowiedziałem bez namysłu. W kolejnym dialogu na arenie ku uciesze całej widowni wrzasnął do swego kolegi: Czyś ty z Kurejewki???
Gdy jako młody chłopak poznawałem świat moje pokolenie pokpiwało z powiedzonka starszych ludzi, że wszystko co przedwojenne było lepsze. Z tych względów dzisiaj nie wyznaje poglądu, że wszystko co było jest lepsze od tego co jest. Niestety, ale nie w kwestii cyrku. Spektakle gra się dzisiaj w małym namiocie zwanym w branży jurtą. Ich jakość spada z roku na rok, przynajmniej tych, które widziałem w Grajewie. Odstąpiono od muzyki na żywo na raty. Najpierw zlikwidowano sekcję akompaniującą. Prowadzące instrumenty dęte grały pod nagrane podkłady elektroniczne. Teraz już wszystko leci hurtem z komputera. Niegdyś blisko dwugodzinne spektakle kończą się na 75 minutach. Po ubiegłorocznym, skandalicznie nie tylko okrojonym czasowo ale i marnym widowisku poczułem się oszukany. Do upadku sztuki cyrkowej przyczynia się również polityka. Nagłaśnianie protestów durnowatych obrońców tzw. praw zwierząt (określenie pozaprawne nie istniejące w jurysdykcji) powoduje, że są już i w Polsce miasta, których prezydenci z szumem nie zezwalają na spektakle z udziałem zwierząt. Jak wytłumaczyć takiemu decydentowi, że tresura opiera się na przyjaźni i chęci do wspólnej zabawy zwierzęcia z treserem? Czym się ta idiotyczna moda zakończy? Może zakazem szkolenia psów policyjnych, przewodników niewidomych, ratunkowych bernardynów i kundli szukających narkotyków? Czy w sporcie nie znikną dyscypliny jeździeckie? To nie są głupie pytania. W świecie lansowanie chorych idei i promowania zachowań ludzkich, takich że rozum zaczyna sobie nie ufać wszystko jest możliwe. Poziom zbałwanienia społecznego z każdym rokiem rośnie do kwadratu i to nie tylko w tym temacie. Nie mam żadnych wątpliwości, że to tez cyrk ale polityków i ich cynicznych pomagierów. A wracając do tego prawdziwego? Po ostatnim przedstawieniu ekipa pracowników technicznych sprawnie demontowała ogrodzenie i namiot. W ciągu nocy cała karawana przenosiła się do najbliższej miejscowości, najczęściej do Ełku lub Augustowa. Pozostawał tylko posypany trocinami krąg areny. Jedyny ślad po magicznym świecie, do którego wzdychało niejedno dziecięce serce.
Na tym samym placu przy ul. Ełckiej swoje miejsce miały także karuzele. Najstarszą jaka pamiętam jako mały chłopiec widziałem gdzieś w połowie lat 50-tych. Gromadę mocno sfatygowanego sprzętu rozkładało dwoje starszych właścicieli wyglądem przypominających dziada i babę z bajki Puszkina. Rozstawili coś podobnego do dzisiejszych parkowych zabawek. Powsiadaliśmy ochoczo na krzesełka. Właściciel zebrał po złotówce od łebka. Motorem były pracowite ręce obojga. Po raz pierwszy jechałem na kręcącym się urządzeniu. Dziadek długo popychał krzesełka Nie wiedziałem co mnie czeka. Po tym doświadczeniu mój żołądek kurczył się w panicznym strachu na widok koła od drabiniastego wozu. Następne karuzele w latach późniejszych miały silniki elektryczne. Dla najmłodszych były kręcące się dookoła koniki, kaczuszki, sanie, samochody itp. Chodziłem koło tego z daleka. Obserwacja innych była najbezpieczniejsza. Największą atrakcją była karuzela duża. Młodzież szalała na krzesełkach umocowanych na łańcuchach. Towarzystwo, szczególnie męskie bawiło się w najlepsze popychając i obracając w różne strony fruwające w powietrzu dziewczyny. Wrzask, piski przerażenia, śmiech i zgrzyt łańcuchów tworzył klimat zabawy z dużą adrenaliną. Ta karuzela cieszyła się największym wzięciem. Kolorowe, błyskające światłami wesołe miasteczko przyciągało jeszcze więcej mieszkańców w każdym wieku. W beztelewizyjnych czasach atrakcją była strzelnica sportowa, pokój krzywych luster, maszyny sprawnościowe. Latały pionowo w powietrzu pełne 360 stopni huśtawki – łódki, w których amatorzy mocnych wrażeń przywiązywali nogi do podłogi. Były wagoniki – gąsienice pędzące po serpentynach albo balkoniki wędrujące na olbrzymich, magicznych kołach pod niebo. Nie będę zanudzał czytelników szczegółowymi opisami. Każdy to widział. Na skorzystanie z tego typu rozrywki odważyłem się dopiero po kilkudziesięciu latach na roller coasters w Magic Mountain w Kalifornii.
Dobrze wyposażone mobilne parki rozrywki stały w Grajewie przeważnie dwa tygodnie. Dzisiaj chyba już nie jeżdżą po kraju i nie odwiedzają małych miasteczek chyba z braku zainteresowania. Widać je jeszcze w ludnych kurortach nadmorskich lub w większych miastach. Wraz z podwyższeniem się stopy życiowej społeczeństwa zmienił się model spędzania wolnego czasu. Wygląda na to, że wędrowne cyrki i karuzele powoli przechodzą do historii. A co na to człowiek? Spokojnie. Człowiek jest homo ludens. Zawsze coś nowego do zabawy wymyśli.
Wiele lat przepracował w orkiestrze cyrkowej zawodowy perkusista Witold Gostomski z Koszarówki. Właśnie jego zdjęcie nr 10 (na pierwszym planie) z kolegą na schodkach domku zamieszczam. Witek jest postacią znaną z moich felietonów. Grał w cyrkach zawodowo także Jerzy Ciukało perkusista z grajewskiego, jazzowego zespołu „Ragtime Septet” po jego rozwiązaniu.
Zdjęcia od nr 1 do 9 pochodzą z książki z mojej biblioteki pt. „Ludzie areny” autorstwa Jana Styczyńskiego, wydawnictwo Interpress, Warszawa 1975. Dokładnie takie cyrki przejeżdżały niegdyś do Grajewa. Ach! Aż łza się w oku kreci…
Antoni Czajkowski
niedziela, 10 listopada 2024
środa, 20 listopada 2024
karuzela objazdowa ma sie za to calkiem dobrze w stanach zjednoczonych.Przyjezdza do naszego miasteczka dwa razy w roku dzisiaj moja corcia tez sie tam bawi.pozdrawiam.
pod Nowym Jorkiem tez bedzie karuzela objazdowa
"Nagłaśnianie protestów durnowatych obrońców tzw. praw zwierząt", Panie Czajkowski czytałam z ogromną przyjemnością artykuły pisane przez Pana, ale z zacytowanym na wstępie fragmentem całkowicie się nie zgadzam.Nie wiemy, jak wygląda tresura w polskich cyrkach, bo nie ma takich nagrań. Znamy za to publikacje zagraniczne, kręcone ukrytą kamerą. Jednoznacznie pokazują, że tresura małp, słoni, tygrysów, a nawet koni polega na przemocy. Używa się pałek, pejczy, urządzeń elektrycznych, aby od małego wymusić na zwierzętach posłuszeństwo i wykonywanie figur, których w naturze nie wykonują.
Nie spodziewałam się po autorze takiego braku szacunku dla odmiennej opinii. "Durnowate protesty" tak?
Najgorsze jest to, ze pewnie nie doczekamy sie przeprosin...
Czas najwyższy skończyć z" poprawnością" zielonych.Tolek masz 100% rację.Zwierzęta tresowane to źle ,a ludzie to dobrze?
Ja również mam podobne zdanie o zielonych jak JR i chętnie bym za sponsorował bilet w jedno stronę do tajgi dla jednego członka takiej organizacji niech tam spróbują życia w zgodzie z naturą .