Antoni Czajkowski. Felieton z cyklu „Okruchy wspomnień”
Gdzieś w połowie grudnia, w szkole na pracach ręcznych pracowicie wycinaliśmy z kolorowego zeszytu cienkie paski papieru i mozolnie kleiliśmy z nich łańcuchy, ale jako starsi chłopcy robiliśmy poważniejsze przygotowania do Bożego Narodzenia. Najpierw trzeba było w niejednym domu dyskretnie rozejrzeć się po zapleczu kuchennym. Przedmiotem poszukiwań było - powiedzmy - stare, nikomu niepotrzebne, drewniane sito. Bywało więc, że nagle gdzieś sobie „poszło”. Eee! Mama na pewno kupi sobie nowe, lepsze... Po przyznaniu się, że zniknięcie potrzebnego teraz narzędzia do przesiewania maku i mąki służy niezwykle wzniosłej sprawie, chyba każda mama godziła się w końcu ze stratą i można było przystąpić do roboty. Wewnątrz sita, dla wzmocnienia obręczy najpierw wstawiano drewniane krzyżaki. Środek ich przecięcia wypalano na wylot rozgrzanym w węglowej kuchni gwoździem. Włożony w otwór gruby drut z wbitą nań drewniana rączką zabezpieczano od przodu przed wysuwaniem się. To była oś gwiazdy. Na niej wewnątrz umocowywano nieruchomą podstawkę na świeczkę. Po tym na obręczy wycinane kwadraty przepuszczające światło do ramion gwiazdy. Ich cienkie draneczki, umocowane w kwadratach schodziły się do góry w jeden łączony że sobą koniec. Gdy cała konstrukcja była gotowa obklejano ją kolorową, przezroczystą bibułą. Bęben i ramiona gdzieniegdzie ozdabiano figurkami ze starych pocztówek albo z pasków od opłatków. Końce ramion ozdabiano frędzlami. Takie śliczne, kolorowe dzieło stworzył mój sąsiad Witek Głębocki. Sklejona solidnym klejem z kasztanów, robionym przez jego najstarszego brata Kazika, gwiazda schła sobie spokojnie na piecu a my przystępowaliśmy do prób że śpiewaniem.
W pierwszy dzień Bożego Narodzenia na ogół nie odwiedzano się, chyba że w rodzinie. Dzień drugi Świąt, niedziela, Nowy Rok i Trzech Króli były czasem biesiad i najlepszymi okazjami dla kolędników. Na przełomie lat 50/60 Grajewo miało zabudowę typowo małomiasteczkową. Dominowała zabudowa jednorodzinna jak dzisiaj na Piaskach czy Konopskiej. Było zaledwie kilka bloków w okolicach skrzyżowania ulicy Wojska Polskiego z Konstytucją 3 Maja. Chodziliśmy od domu do domu po dzisiejszym Os. Centrum, po Listopadowej, Ełckiej, ulicą Zieloną, Koszarową i w okolicach dzisiejszego baru Millenium. Kolędowanie kończyliśmy około 21.00 albo i później. Szliśmy przeważnie w czterech, w mrozie lub w odwilży, w śniegu lub w błocie, czasami z mokrymi nogami ale wracaliśmy zadowoleni. Uzbierało się z tego jak na chłopięcą kieszeń całkiem godziwe pieniądze. Ja z akordeonem, Witek z gwiazdą, a serce do śpiewu miał tak wielkie, że gdyby i głos to byłby z niego drugi Kiepura. Gdzieś po dwóch latach Witek oddał gwiazdę młodszym i zrobił cudo - szopkę. Już sam jej widok ekscytował. Pięknie zdobiona miała wewnątrz oczywiście żłobek, Marię i Józefa. Z cienkiej sklejki, z dwoma wygodnymi uchwytami po bokach była lekka do noszenia. Przez boczne otwory Witek wprowadzał swoje kukiełki i grał nimi jak aktor, bez najmniejszej tremy. Do nas należało wspomaganie występu śpiewem. Zaczynaliśmy od kolędy „Wśród nocnej ciszy”. Jak w każdej szopce tradycyjnie była Małgorzatka co nie chciała tańczyć z ułanami, był diabeł, baba ubijająca masło i nasz lokalny, grajewski folklor z kominiarzem panem Wołkowickim, który mówił, śpiewał (nie pamiętam): ...Wołkowicki ja malutki… Jeszcze śpiewaliśmy kolędę o policjancie, który: …naciska pedały aż się spocił cały…” Pukaliśmy od domu do domu i pytaliśmy czy nas ludzie przyjmą. Widok zastawionego stołu i gości był nieomylnym znakiem, że wejdziemy do środka. Serdeczność u ludzi była powszechna. Za kilkuminutowy występ z gwiazdą lub szopką dostawialiśmy dwa, trzy złote, czasami pięć. Oprócz datku bywało, że zapraszano nas do stołu, na mały posiłek.
Kolędowaniem dorosłych było chodzenie z królem Herodem. Niestety, nie odbywało się co roku chociaż cieszyło się dużym zainteresowaniem. Cała kilkuosobowa ekipa ucharakteryzowana, w strojach szła od domu do domu. Ich widok idących ul. Złotą (Kilińskiego) i Powiatową (dr Nowickiego) wzbudzał ogólną sensację. Za grupą, podobnie jak latem za orkiestrą dętą, oglądali się dorośli i biegały podekscytowane dzieci. Towarzyszyliśmy im przez ul. Cele, okolice Elektrycznej (Mickiewicza) aż do ulicy Ełckiej. W otoczeniu Heroda w koronie szedł marszałek, dwaj żołnierze, śmierć z kosą i diabeł z widłami, który nas okrutnie ganiał. Biegaliśmy za nim ostrzeżeni by tylko nie łapać za ogon. Ponoć tkwiły w nim szpilki. Przedstawienie z królem Herodem widziałem dwukrotnie w naszym domu na Kilińskiego dzięki sponsorowi - Janowi Malinowskiemu, mieszkańcowi Huty, memu ojcu chrzestnemu. Może starsi mieszkańcy tę postać pamiętają? Był malarzem pokojowym i przez pewien czas nawet urzędującym przewodniczącym Miejskiej Rady Narodowej. Stary przyjaciel Ojca był przyjacielem naszego domu. To nie był tani spektakl. Za kilkunastominutowy teatr z królem Herodem wypadało dać 30-50 złotych. Na zaproszenie ekipy przez wujka Janka robił się ruch. Wszyscy goście usuwali się robiąc przestrzeń. Za tron Heroda służyło krzesło. Otwierałem szeroko dziecięce oczy na mundury i czaka dziwnie przypominające nasze dawne ułańskie. To nic, że rekwizyty i ozdoby były najczęściej z tektury i staniolu. Dla mnie błyszczały złotem i srebrem. Aktorskie głosy i mocny śpiew mężczyzn robiły na wszystkich wrażenie. Ta tradycja niestety już wtedy zamierała jak dziś chodzenie z gwiazdą i szopką. No właśnie. Młodzież z gwiazdą w Grajewie? Dawno już tego nie widziałem a szkoda. Ten stary obyczaj zanikł z kilku przyczyn. Niewiele jest dzisiaj domów. Nie ma jak niegdyś obyczaju świątecznych spotkań towarzyskich. Chodzenie po mieszkaniach w bloku i zakłócanie ludziom drzemki przed telewizorem może być odbierane negatywnie. Swoją drogą telewizja skutecznie konkuruje oferując świąteczne programy rozrywkowe na wysokim poziomie artystycznym. Niemniej występ na żywo, nawet amatorski może być ciekawy, jeśli ma przemyślany scenariusz, jest podreżyserowany i dobrze wykonany. Może więc za rok nasz dom kultury coś w tym temacie zainicjuje? A na razie? W Adwencie (!) byłem świadkiem nowego pomysłu na chodzenie z gwiazdą. Do bloku w Bydgoszczy, na rzekomo strzeżonym osiedlu, w zwykły dzień weszli dwaj młodzieńcy w gimnazjalnym wieku. Zadzwonili i po otwarciu drzwi zaczęli bez „dzień dobry” natychmiast mówić (czyli śpiewać) „Wśród nocnej ciszy”. Na moją uwagę, że jest Adwent i gdzie gwiazda, usłyszałem że właśnie zbierają na jej zrobienie. Tego chyba by średniowieczny Dyl Sowizdrzał nie wymyślił.
W Nowym Roku życzę wszystkim po staropolsku, jak nasi pradziadowie: Obyśmy za rok doczekali!
Na zdjęciach: z gwiazdą na przełomie lat 70/80 w Wigilię, w mieszkaniu moich rodziców na ul. Kilińskiego: dzieci mego brata Basia i Waldek i mała nasza dwójka: Magdusia z Pawełkiem.
Antoni Czajkowski
wtorek, 19 listopada 2024
wtorek, 19 listopada 2024
Następny artykuł który zapiera dech w piersi,czyta się go tak lekko, z przyjemnością dziękuję Panu za chwilę przyjemności.Obyśmy w Nowym roku też mogli czytać takie cuda.
Jest Pan wymierającym gatunkiem - tak pięknie Pan pisze o tradycji, pomysłowości i otwartości na drugiego czlowieka.
Szkoda. że tak wszechobecna reklama sprawia, że zapominamy o o naszym wnętrzu i powielamy tani blichtr.
poznaję tego Pana z akordeonem na 2 zdjęciu oraz te Panią z lewej - grajewianie z krwi i kości :)
mijam się z nimi wiele razy na ulicach, nic się nie zmieniają!
- serdeczne pozdrowienia
Jest na wstępie dość dokładna instrukcja wykonania gwiazdy. Przypominam sobie, że raz wżyciu też byłem takim "gwiezdnym" kolędnikiem. O ile pamiętam grałem na ustnej harmonijce. Niestety, inna konkurencyjna ekipa nas przegoniła po kilku występach. Byli po prostu starsi...
A kolędników przyjmowało się w moim rodzinnym domu. Gwiazdorów i szopkarzy... Cóż, nie będę opisywał dawniejszych klimatów, Tolek wystarczająco pięknie i ciekawie rzecz potraktował!
Wspaniale sa te Pana felietony-wspomnienia.Panie Tolku,to perelki z czasow,gdy wszyscy bylismy rowni i szczesliwi.Zycze Panu szczesliwego Nowego Roku,duzo zdrowia i wielu jeszcze pieknych artykulow.
Tak pamiętam te złote dobre czasy,gdy już po Wigilii poszliśmy z gwiazdą zrobić nasze osiedle 1000 lecia i Broniewskiego. jaka była to radość u dzieci małych, jak i u dorosłych. Mieliśmy przygotowany repertuar kiedy chodziłem śp.Zbyszkiem Gutowskim,to było super :) Nie ominęliśmy też wesela,gdzie było w kiedyśniejszej Jagience,gdzie teraz znajduje się Pepko. Przywitali nas brawami,co było bardzo nam miło,a póżniej Zbyszek powiedział,by goście wrzucali do czapki w banknotach,nie w monetach,gdyż byliśmy za bardzo zmęczeni i nie chcieliśmy,by nas bardziej wszystko obciążało,co też dodali kilka pęt kiełbasy i coś do tego micniejszego,byśmy nie zmarzli za bardzo. Wszędzie przyjmowano nas z otwartymi ramionami,co też byliśmy na wsi,gdzie już z drugiego domu wychodzili i czekali na nas,gdy idąc grałem,by ich nie ominąć. Było naprawdę super !
Dziękuję grajewiance za miłe słowa dotyczące osób na drugim zdjęciu. Serdecznie pozdrawiam. " Pani z gwiazdą"
Dzięki Toluś za wzruszający artykuł. Przez chwilę znalazłam się znów na wigilii u moich kochanych Dziaduszków. Bardzo mi ich brakuje i tej cudnej, rodzinnej atmosfery.
Tak to był swieta po prostu inny świat i Grajewo barwniejsze.
Taki piekny był swiat, a wyemigrował Pan do Stanów. Wiec po co te "niby" wspomnienia, załosne.
Wspomnienie jest rajem,z którego nic nas nie może wypędzić.A Tobie widzu bardzo współczuję, musisz być smutnym i żałosnym człowiekiem bo tylko "Szczęśliwi maja dobre wspomnienia,
albowiem do nich należy królestwo radości,
nadziei i miłości."
Dziękuję Panu za fajne wspomnienia,zawsze czytam to z wielką ciekawością,choć jestem od Pana młodsza,to wiele pamiętam,to jest w naszych sercach,stamtąd pochodzimy i nie ważne gdzie mieszkamy ,to zawsze pamiętamy skąd pochodzimy i ja jestem dumna ,że pochodzę z Grajewa.To już historia i trzeba ją wspominać i pielęgnować.Jeszcze raz dziękuję!