POLSKA – IRLANDIA
Po raz pierwszy dzięki Pawłowi, memu synowi dziennikarzowi, miałem niedawno okazję być na międzynarodowym mecz piłkarskim Polska - Irlandia na Stadionie Narodowym będąc w miejscach, które dla zwykłego kibica nie są dostępne. Wynik meczu jest wszystkim dobrze znany, opadły emocje, wzrosło nasza polska duma, skupię się więc na tym co ciekawego poza piłką zobaczyłem.
Na dwie godziny przed meczem jechałem tramwajem do ronda przy Nowym Świecie. W wagonie pełnym kibiców z trudem zamykały się drzwi. Wśród nich sympatyczni Irlandczycy przyjaźnie uśmiechali się do otoczenia. Wyczuwało się atmosferę zbliżającej się sportowej rywalizacji. Od ronda przez most Poniatowskiego policja wstrzymała wszelki ruch. Dalszy kierunek był możliwy tylko piechotą. Mijaliśmy grupy i grupki emocjonujących się młodych ludzi. Po drodze liczne improwizowane punkty sprzedaży oferują czapki i szaliki w narodowych barwach. Im bliżej stadionu tym tych miejsc więcej i taniej. Jakieś małżeństwo z Irlandii stoi na moście. W świetle reflektora, mając w dole za plecami Wisłę, udziela wywiadu telewizyjnego. Kilkadziesiąt metrów dalej w cieniu ozdobnego filara kryje się grupka kibiców. Zaglądam zaciekawiony. Jakiś młody człowiek zaimprowizował punkt gastronomiczny. Wędrują kieliszki, błyska szkło butelki. Wszystko odbywa się dyskretnie. Najpierw niespokojne spojrzenie na boki. Później znane „chlup” z charakterystycznym przechyłem do tylu i znów wyciągnięta ręką. Jest zimno wiec jeszcze po jednym. Rzeczywiście, to dobre na rozgrzewkę a i lepiej się kibicuje. Widać, że ci młodzi mężczyźni się nie znają, ale w tych warunkach zachowują solidarność grupową. Skąd znam ten obyczaj? Jako mały chłopiec pamiętam takie scenki w Grajewie, szczególnie w dni targowe. Wódki było jak zawsze dużo a pieniędzy mało. Ćwiartka kosztowała 12.50 zł i kupić jednemu było za drogo. Trzeba było i liczyć się z wrzaskiem gospodyni. To co robili chłopi? Wystarczyło właściwe spojrzenie, czasami mrugniecie okiem, odpowiedni ruch głową i już. W czterech składali się na flaszeczkę, po czym szli do najbliższej bramy tuż za targowiskiem. Szybkie „gul - gul”, czasami któryś wyciągnął „mniam – mniam” czyli słoninę z razowcem. Następnie rękawem kożucha obcierali czerwone od mrozu wąsate gęby i już w lepszych humorach wracali do swojej furmanki. A gdy się świnie lub i krowę sprzedało?... No to co?.. Koń też człowiek. Bywało, że te kilka czy kilkanaście kilometrów gniady pokonywał bezbłędnie z kolebiącym się na siedzeniu woźnicą. Gospodarz budził się gdy furmanka stanęła na środku podwórka. Nawet milicja miała inne zainteresowania. Ponoć w Grajewie był taki jeden, który zaglądał koniom do pyska i pisał ich właścicielom mandaty za brudne zęby. Nigdy za kierowanie pojazdem po pijanemu.
Im bliżej stadionu, tym więcej ludzi. Ktoś trzyma ogłoszenie, że chce kupić bilety. Widać również oferujących. Ruch gęstnieje. Przybywa porządkowych. Jest biało – czerwono od szalików i czapek. Jeszcze mignęła w czyimś ręku flaszeczka i ręce z kieliszkami kilka metrów od wejścia. Prawo jest respektowane. Nie wolno wnosić alkoholu na obiekty sportowe. Mijamy kolejne bramki kierując się do tej prasowej. Przed wejściem dostałem od syna prezent wartości ponad tysiąc złotych. Wieszam na szyi specjalny kartonik FIFA na ten mecz z kodem i kolorami. Jestem upoważniony do wejścia na zaplecze i sektor dla dziennikarzy. Paweł ma jeszcze zielony pasek zezwalający na wejście na murawę. Nie ma tłoku. Obsługa zaledwie rzuciła okiem na dyndające na piersiach przepustki. Mamy prawie godzinę do rozpoczęcia meczu. Stadion huczy i aż kusi aby jak najszybciej tam się znaleźć. Po lewej natrafiamy na trzy wielkie wozy transmisyjne Polsatu. Z tylu każdego otwarta klapa, widać bębny z kablami, zaciski, przyciski, tablice. W pierwszym, wśród nich miga kolorami mały monitor. Wchodzimy po metalowych schodach do drugiego. To reżyserka. W pierwszym mniejszym pomieszczeniu, dwóch techników obsługujących replay. Przed nimi kilka ekranów. Wąski korytarzyk z drzwiami do toalety i następne duże pomieszczenie ze ścianą monitorów. To reżyserka transmisji. Kilku panów siedzi sobie spokojnie przy stole mikserskim. Leniwie ogadają jakiś przedmeczowy wywiad. Jest czas. Kierujemy się w stronę prasowego wejścia na stadion. Idziemy wielkim tunelem o długości kilkadziesiąt metrów. Im bliżej tym głośniej. Na końcu widać kwadrat trybun i zieloną murawę. Już jestem przy narożniku boiska. Za niskim, reklamowym banerem siedzą fotoreporterzy z wielkimi tubami obiektywów. Taki obiektyw jest wart dobrego samochodu. Obok stoją kamerzyści. Z takimi wejściówkami jak moja mijam kilkoro dzieci. Tatusiowie sa w pracy i wzięli ze sobą swoje pociechy. Wszędzie w zielonych kamizelkach bacznie i spokojnie obserwująca teren ochrona. Stadion huczy. Pojawił się na rozgrzewce bramkarz Szczęsny ze swoim trenerem. Na ich widok stadion brzęczy jak ul. Za parę minut słychać ryk. Wbiegają na rozgrzewkę piłkarze. Robię kilka zdjęć i idziemy do naszego sektora pośrodku boiska w połowie wysokości trybun. Wejście jest pod trybunami. Windą dostajemy się na nasz poziom. Paweł jest tu nie pierwszy raz. W towarzystwie kilku dziennikarzy pewnie prowadzi przez olbrzymie Centrum Prasowe. Po oby stronach długie stoły z krzesłami. Mijamy bar z ciastem i napojami. Kilka łyków gorącej herbaty, przegryzka ciastkami. Jakiś kolejny bar z gołąbkami. Nie ma czasu. Skręt na lewo w kierunku dużych drzwi. Otwieramy przy zapowiedzi spikera. Uderza zimne powietrze. Pod nami sektor VIPów, spod którego wychodzą na boisko piłkarze. Nad nami linia lóż dla najbogatszych biznesmanów, którzy je wykupili z pełną obsługą gastronomiczną. Już jesteśmy przy rzędach stolików z wycięciami na kable dla laptopów. Siedzą za nimi z kubkami kawy i herbaty ci, którzy pracują. Dowiaduję się, że wśród żurnalistów jest niepisany zwyczaj, że nie okazuje się dzikiej radości po strzelaniu bramki przez Polaków. Przyjmuje się to spokojnie, nie ukrywając zadowolenia. Kilkanaście metrów od nas siedzi na swym sprawozdawczym posterunku dobry znajomy Pawła, ekspert Polsatu i gwiazda sprawozdawców piłkarskich, Mateusz Borek z drugim kolegą. Obaj mają włączone monitory. Czerwoną lampka sygnalizuje ich obecność na wizji…
W przerwie meczu w korytarzu z łożą prasową kolejna gorąca herbata na stojąco wśród tłumu dziennikarzy rozmawiających nie tylko o zawodach.
Po meczu prosto z tego korytarza skręciliśmy w lewo do sali, w której odbywają się konferencje prasowe. Amfiteatralnie położone rzędy siedzeń mogą zmieścić nawet kilkuset dziennikarzy. Nasi piłkarze i trener długo fetowali kwalifikacje i udzielali wywiadów. Dotrwaliśmy do konferencji z udziałem trenera Irlandczyków. Nie czekaliśmy dłużej. Powrót windą w dół i wyjście tym samym wielkim korytarzem w asyście wyjeżdzającego, ogromnego wozu policyjnego z sikawką na dachu. Proszę, proszę. Architekt stadionu przewidział nawet taki schowek dla służb porządkowych. Maszerowaliśmy do ronda de Gaulle z powrotem przez most na Wiśle wśród nielicznych kibiców. Gdy zbliżaliśmy się do końca trasy jeżdżąca na „dyskotece” policja przywróciła ruch samochodowy.
Takie było moje nowe i ciekawe doświadczenie, z którym dziele się z czytelnikami. Dzięki Pawełku.
W załączeniu zdjęcia bez podpisów. Są zbyteczne.
Antoni Czajkowski
wtorek, 19 listopada 2024
wtorek, 19 listopada 2024
Przeżycie super. Nie wiem tylko czy relacja jest w 100% oddająca tamtą sytuację, ale zastanawia mnie moment "Obsługa zaledwie rzuciła okiem na dyndające na piersiach przepustki". Wobec zagrożenia atakami terrorystycznymi... czy mając dyndaka na klatce jesteśmy aż tak łagodnie traktowani? Czy mimo wszystko odbyła się kontrola osobista? Chyba Polska nadal lekceważy zbyt bardzo kwestie bezpieczeństwa. Zabezpieczanie imprez masowych bo "a, nic się nie stanie".
Ja też miałem bicie serca podczas oglądania meczu , mój wnuk wprowadzał zawodnika Irlandi/drugi/ na stadion.Pozdrawiam Grajewiak
Fajne zdjęcia i felieton ;). Kiedyś w końcu też muszę wybrać się na mecz...
Relacja naprawdę bardzo emocjonująca i dowcipna. Teraz nawet zaczynam żałować, że piłka nożna od dawna przestała mnie interesować. Ale teksty Tolka - jak najbardziej. Pozdrawiam Autora bardzo serdecznie!