Antoni Czajkowski, felieton nr 30/16 z cyklu „Okruchy wspomnień”
KONIEC LATA
Tegoroczne lato 2016 zapowiadano jako upalne. Było inaczej. Mój dawny uczeń z grajewskiego LO, kmdr por. Janusz Moczulewski, były szef meteorologii Marynarki Wojennej twierdzi, że pogodę da się prawidłowo przewidzieć na trzy doby, maksymalnie do siedmiu dni z jakimś prawdopodobieństwem. Dłuższe terminy są więc wróżeniem z fusów. Prawdziwe upały pojawiły się pod koniec sierpnia. I jak tu np. uczniom myśleć o powrocie do szkoły zwłaszcza gdy te ostatnie dni aż ciągną do wody? Znowu pierwszego września niejeden tata zakomunikował swemu pierwszoklasiście: „Zapamiętaj! Od dziś będziesz zasuwał aż do emerytury?” To oczywista nieprawda, bo wielu emerytów nadal chodzi do szkoły… z wnukami. Koniec świata, ale po co się tak zamartwiać? Wystarczy zachować cierpliwość. Moim zdaniem rok szkolny to tylko dłuższa przerwa między wakacjami.
Niedługo opustoszeją ośrodki wypoczynkowe, także te nad jez. Rajgrodzkim. Różne, na każdą kieszeń cieszyły się jak co roku mniejszym lub większym powodzeniem. Do dwóch z nich mam sentyment szczególny. Najstarszy „Kormoran” wygląda na rozgrzebany i porzucony. Plotka głosi, że właściciel skorygował cel unijnej dotacji i zmienił kraj pobytu. Czy to dziwne w systemie, który urzędowo ustalił krzywkę banana, paszporty dla krów, kary za nadprodukcję mleka i miesza cywilizacje? Czekam na edykt nakazujący kurom znosić tylko znormalizowane jaja. Dzieje świata odnotowały nie takie dziwactwa. Cesarz Kaligula mianował swego konia senatorem zaś z rozkazu Kserksesa króla Persji biczowano nieposłuszne morze. Problemem, który jak na razie szczęśliwie omija nasz kraj jest nowa wędrówka ludów. Czym się kończą eksperymenty społeczne tajnych stowarzyszeń i dyktatorów z kolejną budową raju na Ziemi i próby tworzenia nowego człowieka znamy z historii. Tak samo pokojowe współistnienie różnych cywilizacji jest logicznie niemożliwe. Gdy jedna strona narzuca drugiej inne wartości i obcą organizację życia społecznego finałem musi być wojna. Te epokowe prawo rządzące światem nie da się zlekceważyć, ominąć albo udawać, że nie istnieje. Odkrył to jeszcze przed II Wojną Światową polski historiozof UJ prof. Feliks Koneczny. Zainteresowanym czytelnikom polecam krótką rozprawę wielkiego naukowca „Napór Orientu na Zachód” a bardziej dociekliwym dwie pozycję: „O wielości cywilizacji” i „Cywilizacja żydowska”. To szalenie ciekawa lektura na długie, zimowe wieczory. Dodam, że zmarły w 1948 roku prof. Koneczny jest dziwnie zamilczany przez środowiska polityczne i nie tylko polskie. Wróćmy jednak do końca tegorocznego lata.
Drugie sentymentalne miejsce nad jeziorem Rajgrodzkim budzi moje nadzieję na niesztampowe funkcjonowanie. Jest nim Centrum Szkoleniowo – Rekreacyjne „Knieja”, którego początki sięgają wczesnych lat 60-tch. Na bagnisty teren i brzeg najpierw nawieziono kilkadziesiąt pociągów żółtego piasku. Pomiędzy sosnami stanęły prymitywne, pozbawione kanalizacji domki, toaleta, barak stołówki – świetlicy i drugi, mieszkalny z pokojami dla pracowników obsługi. Tak wyglądał pierwszy ośrodek Spółdzielni Oszczędnościowo – Pożyczkowe znany jako SOP. Grywałem w nim z kolegami na wieczorkach „rozpoznawczych” i pożegnalnych na niejednym turnusie. Ciągnie mnie nadal w to miejsce woń żywicznych sosen, zapach czystego jeziora i atrakcyjne tereny spacerowe. W miejsce campingowego SOPu stoi całoroczny, murowany i dobrze wyposażony obiekt hotelowo - wypoczynkowy, któremu centrala BGŻ nadała nazwę „Knieja”. Architektura głównego budynku przypomina burtę statku i udanie wkomponowuje się w naturalne środowisko. Ukoronowaniem wielofunkcyjności ośrodka jest pełnowymiarowa hala sportowa więc słusznie pretenduje do najlepszego w regionie. W takim miejscu można wiele ciekawego robić. „Knieję” od niedawna przejęła warszawska spółka „Markus Invest”. Dwoje nowych dyrektorów: zarządzająca całością Barbara Kumkowska i Krzysztof Poboży - dyrektor eventowo – sportowy bardzo liczą na współpracę z władzami lokalnymi, m.in. ze Starostwem, Urzędem Miasta w Grajewie i w Rajgrodzie, i z pozostałymi urzędami. Widzą „Knieję” bardziej zwrócona na mieszkańców okolic, świetną bazę na zgrupowania dla sportu wyczynowego, zespołów artystyczno – tanecznych, są otwarci na wszelkie pomysły. Wysoki standard usług tak jak się to dzieje na Zachodzie, ma podkreślać elegancka rozrywka. Dyskretne nagłośnienie strefy gastronomicznej ze starannie dobraną muzyką, miły dla każdego ucha program przy fortepianie na okazjonalne spotkania towarzyskie, na eventy kameralne koncerty z lekką klasyką filharmoniczną i światowe „evergreens” z piosenką włoską, francuska i muzyką Broadwayu, także powrót do prawdziwych dancingów z tradycyjną muzyką taneczną na żywo. Może będzie tematyczny „Sylwester” z gwiazdą operetki? Słuchałem tego z niedowierzaniem i z nadzieją. Tak ambitne, artystyczne pomysły w przaśnej, discopolowej rzeczywistości płn – wschodniej Polski? Otóż jest pewna oczywistość, która powoli przebija się do powszechnej świadomości ludu nad Wisłą. Rozrywka wysokiego lotu dociera do odbiorcy nawet nieprzygotowanego bo go dowartościowuje. Potańcówka w powygryzanych dżinsach z muzyką jak na wiejskiej polepie niewątpliwie w pewnym wieku ma swój urok ale nie zastąpi potrzeby eleganckiego balu w długiej sukni, w garniturze i z muszką. Człowiek ma naturalne poczucie piękna. Gdy da mu się szanse poznania reaguje spontanicznie wzruszeniem, radością i akceptacją. Tę oczywistość potwierdza moje doświadczenie.
W tym sezonie w „Kniei” nie było wolnych miejsc. Udanym finałem kończącego się lata był Turniej Plażowej Piłki Siatkowej. To dobry początek. Życzę moim obojgu rozmówcom konsekwencji w realizacji tak ambitnych i ciekawych planów. Pozytywny efekt prędzej czy później jest pewny.
Ostatnie, upalne dni sierpnia spędziłem nad morzem w Domu Pracy Twórczej ZAiKSu w Ustce. Na plaży tłok. Pomiędzy koszami gęsto od obozowisk rodzin. W ciepłej wodzie pojawiły się meduzy jak grzyby. Radosny zgiełk dzieci miesza się z krzykiem mew. Na szczęście bez towarzyszącej temu hałaśliwej muzyki, jak to się dzieje np. w Sopocie. Tylko raz usłyszałem zwolennika uszczęśliwiania swoimi gustami innych. W powszechnym użyciu są słuchawki. Na pięknej promenadzie i w pobliżu kawiarnie, jadłodajnie, stragany, scena na koncerty, popisy mimów, alejki, rowerowe go-carty i stoiska z plażowym akcesoriami. Jeszcze innych wrażeń dostarcza spacer po nabrzeżu kanału portowego. Obok zacumowanych kutrów rybackich, wędkarskich, jednostek spacerowych, piękne: nowoczesne i tradycyjne, plastikowe i drewniane jachty pełnomorskie. Prosto z pokładu kilka kroków i można znaleźć się pod parasolami eleganckich restauracji. Jak słusznie zauważył Krzysztof Lewandowski, nasz dyrektor generalny: widok jak w filmie „Szczęki II” – bogatego, zachodniego miasteczka portowego. W ciepły wieczór razem z pp. Iwoną i Krzysztofem Lewandowskimi i Krzysztofem Dzikowskim (tekściarzem wielu przebojów „Czerwonych Gitar” i kapitanem jachtowym żeglugi wielkiej) z żoną Lidką wypłynęliśmy na zachód Słońca. Dopiero na morzu widać jak szybko obraca się Ziemia. Słońce chowało się za horyzontem w niesamowicie bajkowych odcieniach czerwieni. Pozostałą część wieczoru spędziliśmy jak we Włoszech, przy winie w portowej restauracji właśnie przy relaksującej, dobrej muzyce z niewidocznych głośników. Zajrzeli do nas nasi znajomi spacerowicze: Katarzyna Gärtner („Małgośka”, „Tańczące Eurydyki”, „Bądź gotowy do drogi”, „Na szkle malowane”) i jej mąż, aktor Kazio Mazur, słynny Tomaszek Niechcic w „Nocach i dniach”, obecnie w serialu „Barwy szczęścia”. Po nich pojawiła się uśmiechnięta facjata Antoniego Kopfa, kompozytora i felietonisty („Do zakochania jeden krok”, „Bądź moim natchnieniem”). Niech mi czytelnicy wybaczą te tytuły ale przecież to też „Okruchy wspomnień”. Zmienia się nasza Polska na piękniejszą i to jest najważniejsze. Coraz mniej barów, kramów i jadłodajni z pseudo modnym przemysłowo - popowym jazgotem. Coraz mniej bumcykania, coraz więcej melodyjnych hitów 50/60/70.
Wracaliśmy znad morza w ostatnią, sierpniową niedzielę. Po drodze te same bocianie gniazda ale już puste. Mój kuzyn spod Ełku owych lokatorów gości na swojej stodole od lat. Poznał ich niektóre zwyczaje. Słyszałem jak młodzież stojąc w gnieździe trzepotała skrzydłami i głośno poświstywała. Lenie. Zamiast same polecieć na łąki, głodne, niecierpliwie przywoływali rodziców aby pospieszyli z wałówką. Nieliczne single trzymają ze sobą i wspólnie na łąkach szukają żeru. A jak jest z odlotem? Kilka dni wcześniej nad okolicznymi gniazdami lata czarny bocian i zwołuje walne zgromadzenie. Na nim decydują kto zostaje, bo nie doleci i formułują klucz. Odlatują w nocy lub nad ranem pod przywództwem swego czarnego przewodnika. Jeśli takiego nie ma, jako pierwszy leci obrany przez nich czarno – biały. Czy z tego wniosek, że istnieje bociani język? Trudno temu zaprzeczyć. Jest pewne, że mają własny, bociani system porozumiewania się. A czy przynoszą dzieci? Temu też trudno zaprzeczyć.
Każdy z nas ma swoje, nie mniej ciekawe wspomnienia z wakacji. Niektóre zostają w pamięci na całe życie. Dla mnie data 1 września jest magiczna. Zdaje mi się, że nawet słońce świeci już innym, jesiennym ciepłem, chociaż do astronomicznego końca lata jest jeszcze trochę. Czytelnikom życzę miękkiego „lądowania” w pięknej, złotej, polskiej jesieni. Na zdjęciach dzisiejsza „Knieja” i moje foto - wspomnienia z Ustki.
Antoni Czajkowski
wtorek, 19 listopada 2024
wtorek, 19 listopada 2024
Komentarze (0)