Fragmenty wspomnień Władysława Świackiego, ps. "Sęp", który był naocznym świadkiem wydarzeń z 1941r. (ze zbiorów Towarzystwa Przyjaciół 9 PSK w Grajewie)
W dniu 29 czerwca 1941 roku, a było to w niedzielę, od samego rana przyjechało do Grajewa polowym samochodami kilkudziesięciu katów hitlerowskich, wśród których było wielu gestapowców pod dowództwem oficera gestapo, którego tytułowano pułkownikiem, a którego nazywano "Kolasa"- czy było to jego właściwe, czy przybrane nazwisko nie udało mi się ustalić i przy pomocy Wehrmachtu z miejscowej Komendy miasta, żandarmerii i cywilnych Niemców z okolicy Ełku i Prostek, którzy masowo zaczęli napływać do Grajewa, spędzono wszystkich Żydów bez różnicy płci i wieku na rynek przed kościołem, i gdy jedni Niemcy rozpoczęli na rynku straszliwą masakrę Żydów, inni rabowali z mieszkań masakrowanych cenniejsze mienie. Co ci rabusie wówczas zrabowali tego nie jestem w stanie opisać, a tylko nadmienię, że najchętniej rabowano futra, biżuterię, złoto i pieniądze.
Ksiądz prefekt Penza, magister farmacji Kulesza, ja i wielu innych miejscowych Polaków, będąc na cmentarzu przykościelnym zza muru patrzyliśmy na to, co działo się na rynku przed kościołem, a działy się tu orgie, krew mrożące w żyłach.
Gdy spędzono wszystkich Żydów z miasta i ustawiono w szeregu - kobiety, dzieci i mężczyzn, wystąpił jeden z gestapowców, obrzucił zebranych Żydów stekiem najwulgarniejszych wyzwisk, obwinił ich za wywołanie wojny, nazwał zwierzętami, których oni- hitlerowcy wyniszczą, nakazał im natychmiastowe naszycie gwiazd Izraela na plecach i piersiach, poruszanie się odtąd tylko jezdnią przy rynsztoku, zdejmowanie nakrycia głowy przed każdym Niemcem i wykonywania wszystkiego, co tylko zarządzi któryś z Niemców.
Następnie przy wyjściu z placu na ulicę ustawiło się kilkunastu hitlerowców w dwóch szeregach - tworząc szpaler i gdy inni hitlerowcy szczelnie otoczyli Żydów na placu, aby zapobiec ucieczce, polecono wszystkim Żydom przechodzić pojedynczo przez ten szpaler i udawać się do swoich mieszkań.
Szpaler był bardzo wąski i normalnie przez niego można było przechodzić tylko pojedynczo - rzędem, ale gestapowcy weszli w stłoczone szeregi Żydów na placu i będąc uzbrojeni w pałki gumowe tłukli nimi stłoczonych Żydów po głowach zmuszając ich do szybkiego poruszania się ku szpalerowi. Ci hitlerowcy, którzy otaczali Żydów na placu i ci w szpalerze również byli uzbrojeni w kable elektryczne, lub węże gumowe wypełnione prętem żelaznym o długości około jednego metra i grubości trzech centymetrów.
Ci, którzy otaczali Żydów bijąc ich po głowach, ramionach i plecach, parli i pędzili do środka i w kierunku szpaleru, a ci w szpalerze zadawali bezlitosne rany swoimi pałkami wszystkim Żydom bez względu na płeć i wiek.
Żydzi bez gonienia ich razami do szpaleru zastosowali się do nakazu przechodzenia przez szpaler, gdzie sypały się na nich mocne ciosy po głowach, twarzach i ramionach, oraz plecach. Torturowani bezlitośnie, chcąc zmniejszyć ilość razów zaczęli bieg przez szpaler ile sił w nogach i już nie rzędem ale pchali się dwoma, trzema rzędami, lecz niektórzy słabsi ogłuszeni ciosami, lub starzy, albo chorzy upadali w szpalerze pod razami a wówczas kopano ich nogami i zabijano pałkami. Zabitych, lub żywych cisnący się Żydzi w szpalerze unosili za sobą, aby prędzej uciec z morderczego szpaleru i zabitych lub jeszcze żywych, ale nie mogących o własnych siłach uchodzić - swoich współbraci.
Był to straszliwy obraz, okazujący zdziczenie hitlerowców i ukazujący ich pogardę dla innych ludzi, ukazujący bestialstwo katów hitlerowskich w stosunku do każdego, kto nie jest Niemcem. Patrzący na to i biorący udział w masakrze Żydów hitlerowcy tak umundurowani jak i cywilni, z ironicznymi uśmiechami, a nawet radosnymi wybuchami śmiechu, bawili się doskonale i cieszyli się, gdy ktoś z Żydów został zabity, zaś Polacy przyglądający się z ukrycia masakrze, boleli niewymownie nad losem zgotowanym Żydom i przepowiadali sobie, że ich to samo oczekuje w przyszłości.
Bito i Polaków, których zapędzano do pomocy przy masakrze Żydów, a którzy nie chcieli brać w tym udziału. I nie widziałem by ktoś z Polaków wówczas brał udział w tej tragicznej akcji hitlerowskiej.
Widziałem natomiast jak wciskano do rąk Polakom pałki by bili Żydów, a gdy ktoś ujął pałkę w rękę, to wówczas fotografowano go z pałką w ręku lecz ten rzucał pałkę i uciekał co tchu w piersiach, ale nie uchodziło to takiemu na sucho i sam otrzymywał razy od hitlerowców jako owoc swojej ciekawości ujrzenia masakry z bliska.
Po kilku godzinach masakrę zakończono. Nie było chyba nikogo wśród Żydów, kto by nie był pobity i obrabowany. Zabito około 80 osób obojga płci. Żywi zostali zmuszeni do zabrania pomordowanych i oczyszczenia placu. Ciężej i lżej pobitych było ponad tysiąc osób obojga płci. Panował w Grajewie ogólny smutek i przygnębienie.
Poznano teraz zezwierzęcenie dziczy hitlerowskiej i wiedziano, czego należy oczekiwać w przyszłości od rozbestwionych katów hitlerowskich. Ten, kto widział tę akcję, kto patrzył na czynności w niej potworów hitlerowskich i golgotę przez którą w tym dniu przeszli Żydzi, nie mógł nic zrozumieć z tego, kim byli wówczas Niemcy hitlerowscy i nie mógł nie zrozumieć, że i jego ten sam los czeka, jaki zgotowano Żydom. To też w takim Polaku, musiało nastąpić powzięcie nieodwołalnej chęci walki na śmierć czy życie z najeźdźcą hitlerowskim, ale byli wśród Polaków i tacy, którzy lekkomyślnie mówili, iż Hitler uwolni Polaków od Żydów. Nie wiedzieli ci głupcy, że Hitler i Polaków przeznaczył na wyniszczenie i gdyby sprzyjały mu okoliczności dokonałby tego niewątpliwie. Od takich Polaków odwracano się z odrazą i nie wierzono im .
Ksiądz Penza, magister Kulesza i ja w jednej grupie, do końca patrzyliśmy na całość tej straszliwie bestialskiej akcji hitlerowców i między sobą komentowaliśmy o tym niesłychanym bestialstwie najeźdźcy i w konkluzji przyszliśmy do wniosku, że należy niezwłocznie przystąpić do zorganizowania ruchu oporu, gdyż byliśmy pewni, że cały Lud Polski w Grajewie podzieli nasze przekonanie i połączy swoje wysiłki z naszymi w sprawie walki o wolność Wspólnej Ojczyzny i w tym celu postanowiliśmy przeprowadzić dyskretne rozmowy z najbardziej uświadomionymi osobami wśród naszych przyjaciół, poznać ich nastawienie pod każdym względem i zebrać się o godzinie dwunastej dnia 2 lipca 1941 roku u mgra Kuleszy.
Po masakrze hitlerowcy wyjechali do Ełku, ale w Grajewie pozostawili w swoim zastępstwie kilku miejscowych chuliganów, których upoważnili do dalszych ekscesów antysemickich i wodzem tych chuliganów ustanowili niejakiego Szaminę i niejakiego Staniszewskiego. Obu tych drabów, jak innych ich pomocników nigdy przedtem nie znałem. Ci to szubrawcy, tegoż jeszcze dnia po południu, z upoważnienia gestapo rozpoczęli pogromy na Żydach. Chodzili po mieszkaniach żydowskich, rabowali ich mienie zabijając i ciężko raniąc ponad sto osób obojga płci, a nawet starców i dzieci.
Pragnąc przerwać pogromy i rabunki oraz ratować nieszczęśli-wych Żydów przed łotrami- sługusami gestapo, ksiądz Penza, mgr Kulesza i ja zebraliśmy się ponownie i po naradzie nad sytuacją udaliśmy się do miejscowego Komendanta miasta, którym był wówczas hauptman Schmidt z prośbą, aby wstrzymał rabunki, pogromy i mordy w mieście. Schmidt jako stary hitlerowski oficer, widocznie był innych zasad niż gestapo i przychylił się do naszej prośby. Wysłał natychmiast wojskowe patrole na ulice miasta celem ujęcia rabusiów. Ujęto trzech spośród nich i natychmiast rozstrzelano pod dzwonnicą w Grajewie, a reszta rabusiów zbiegła. Ekscesy nie powtórzyły się, ale ludność Grajewa otrzymała jeszcze jedną lekcję poglądową na niemieckie porządki i niemiecką sprawiedliwość.
Te ostatnie wypadki przyśpieszyły moment powstania Ruchu Oporu w Grajewie. W dniu 2 lipca 1941 roku w mieszkaniu mgra Kuleszy nad apteką przy ulicy Rajgrodzkiej został założony Związek Walki Zbrojnej przez tegoż Kuleszę, chorążego zawodowego Walkowiaka Antoniego- pseudo "Żuraw" i sierżanta rezerwy Świackiego Władysława - pseudo "Sęp" to jest mnie. Komendantem organizacji został mgr Kulesza jako pomocnik rezerwy szefem organizacyjnym został Żuraw a szefem wywiadu ja- Sęp, zaś obecny przy tym ksiądz Penza, w imieniu swoim, księdza proboszcza Stanisława Wyszyńskiego i księdza wikariusza Chajkowskiego zaofiarował współpracę z naszą organizacją i prosił o uznanie ich wszystkich jako członków Z.W.Z. Prośbę Penzy uznaliśmy za właściwą i wszystkich trzech księży, jako osoby duchowne, bez składania przez nich przysięgi organizacyjnej uznaliśmy za członków Związku Walki Zbrojnej. Poczem opracowaliśmy treść przysięgi organizacyjnej i postanowiliśmy natychmiast do zaprzysięgania nowych członków organizacji spośród obywateli miasta Grajewo i okolicy, najbardziej uświadomionych pod względem narodowym, obywatelskim i politycznym, a przede wszystkim byłych oficerów i podoficerów Wojska Polskiego, nauczycielstwa, milicji, robotników i rolników.
Wkrótce przyjęto do organizacji szereg podoficerów i szeregowców, oraz nauczycieli i robotników. Stworzono kadrę obwodu Z.W.Z. i rozpoczęto zbieranie i magazynowanie broni i amunicji. Nikt wówczas nie myślał o przyszłym ustroju politycznym Polski, albowiem każdy z nas miał na celu jedynie walkę zbrojną z okupantem hitlerowskim o Wolną Polskę i Naród Polski.
Obwodowym szefem broni został chorąży zawodowy Wacław Pieńczykowski - pseudo "Brzytewka", obwodowym szefem propagandy i łączności nauczyciel Bieńkowski, który w jakiś czas potem zmarł, dowódcą pierwszego plutonu, a potem dowódcą placówki Grajewo - sierżant emerytowany Dąbrowski Józef- pseudo Rawicz - później Skiba, kierownikiem wywiadu placówki Grajewo został Jurczykowski Józef pseudo Czarny, zastępcą obwodowego szefa wywiadu kapral rezerwy Turoń Jan pseudo Luciński, który nadto przyjął obowiązki zorganizowania gmin Bełda, Pruska, i miasta Rajgród.
Dowódcami placówek mianowano: starszego sierżanta zawodowego pseudo Kapusta, placówki Ruda; plutonowego zawodowego pseudo Miś - placówka Bogusze, dowódcą drużyny Miecze kaprala rezerwy Wacława Lepaka pseudo Pocisk, kierownikiem wywiadu placówki Bogusze - Włodzimierza Sosnowskiego pseudo Bocian, plutonowy zawodowy Aleksander Zawadzki pseudo Magneto wraz ze swoją żoną Marią-Walentyną pseudo Anka zorganizowali u siebie punkt radiowy dla celów organizacji, plutonowy rezerwy Romuald Przekopowski pseudo Kabel takiż punkt radiowy zorganizował w swoim mieszkaniu. Zaangażowano do wywiadu Józefinę Dreszer pseudo Plater i moją żonę Józefę Świacką pseudo Walka, która była jednocześnie łączniczką, kolporterką i kierowniczką punktu kontaktowego obwodu w Grajewie we własnym mieszkaniu.
Organizacja nasza zaczęła rosnąć nadspodziewanie szybko i w swoich szeregach skupiała najlepszych Polaków- patriotów, ale znaleźli się i ludzie wyzuci z wszelkich uczuć ludzkich, ciemne typy, łapiące ryby w mętnej wodzie, sprzyjający każdemu zaborcy- okupantowi, który pozwala im na samowolę, lub dobrze płaci za zbrodnie popełnione na swoich rodakach. Ci to właśnie ludzie pod wodzą już wspomnianych wyżej Staniszewskiego i Szaminy, przystąpili do współpracy z gestapo i na mocy upoważnienia tegoż rozpoczęli aresztowania w Grajewie i okolicy Żydów, Rosjan, Polaków pod zarzutem przynależności do Partii Komunistycznej, lub Komsomołu, czy też rzekomych współpracowni-ków Władz Radzieckich, albo całkiem niewinnych ludzi, których podejrzewali o posiadanie złota, biżuterii lub innych cennych przedmiotów, które mogliby im zabrać za ewentualne uwolnienie z zarzutu na własną rękę.
Z teatru w Grajewie urządzili więzienie i tam zamykali wszystkich aresztowanych. Ludność Grajewa i okolicy popadła w panikę. Ofiarą zbirów zaczęli padać całkowicie niewinni , wobec czego burmistrz Bartosz i vice burmistrz Kulesza udali się do Komendanta Miasta hauptmana Schmidta o interwencję i skutkiem tego, ten ostatni polecił Bartoszowi powołać policję pomocniczą składającą się z piętnastu Polaków, których będzie zadaniem utrzymanie spokoju, ładu i porządku w mieście.
Bartosz i Kulesza bez porozumienia się ze mną, wysunęli mnie na kandydata do zorganizowania takiej policji, wobec czego hauptman Schmidt polecił wezwać mnie do niego.
Nic nie przeczuwając, pracowałem jak zwykle w naszym sklepie warzywno-owocowym, gdy dnia 10 lipca 1941r. w godzinach rannych przyszedł do sklepu Bartosz i wezwał mnie do natychmiastowego stawienia się przed Schmidtem, a na pytanie moje po co jestem wzywany, nie chciał mi powiedzieć powodu wezwania. Musiałem razem z Bartoszem udać się do Schmidta, który władając językiem polskim wyjaśnił mi, że on jako komendant miasta Grajewa, wiedząc od Bartosza, że ja jestem byłym policjantem polskim z dniem dzisiejszym mianuje mnie Komendantem polskiej policji w Grajewie i poleca mi przyjąć do policji polskiej piętnastu Polaków i przy ich pomocy utrzymać ład, spokój i porządek w mieście i za to czyni mnie odpowiedzialnym.
Z miejsca odmówiłem wykonania tego rozkazu tłumacząc to tym, że pracowałem w Komendzie Powiatowej Policji Państwowej w Grajewie jako kancelista, na służbie policyjnej nie znam się, jestem człowiekiem chorym i do tej służby nie zdolnym. Schmidt oznajmił mi: "Jesteś zdrów, bo pracujesz w sklepie, a policje masz zorganizować w ciągu dwudziestu czterech godzin i jutro zameldować mi, że policja działa, w przeciwnym razie zrobię z tobą to, co zrobiłem z tymi pod dzwonnicą. Teraz idź z burmistrzami i ogłoście o rekrutacji Polaków do policji."
Razem z Bartoszem i Kuleszą wyszliśmy od Schmidta do gabinetu tych ostatnich. Byłem oszołomiony tym, co powiedział mi Schmidt i w ich konferencji o powołaniu policji polskiej nie chciałem brać udziału, gdyż w umyśle moim powstała decyzja natychmiastowej ucieczki z Grajewa wraz z całą rodziną i wobec tego udałem się do domu pod pozorem namyślenia się, co mam czynić w tej sytuacji. W domu poinformowałem o wszystkim moją małżonkę, która zgodziła się na ucieczkę i zaczęliśmy przygotowywać się do ucieczki z Grajewa jeszcze tego dnia wieczorem.
Przyszło mi na myśl, że jestem obwodowym Szefem Wywiadu Z.W.Z. i obowiązany jestem o moim zamiarze zameldować Kuleszy, jako Komendantowi organizacji, oraz przekazać mu moje czynności organizacyjne. W tym celu popołudniu udałem się do mieszkania Kuleszy i zameldowałem mu o moim postanowieniu ucieczki z Grajewa. Gdy ten to usłyszał, zaczął mnie przekonywać o niesłuszności mojej decyzji i wskazywać korzyści dla miasta, ludności i organizacji w wypadku, gdy członek organizacji zorganizuje policję polską. Pomimo, że wywody jego uznałem za słuszne, zgody swojej na to dać nie chciałem. Wówczas Kulesza zaproponował mi, abyśmy w tej sprawie udali się do księży miejscowych. Zgodziłem się na to i u księży odbyła się długa nasza konferencja, podczas której przekonano mnie, że jako Obwodowy Szef Wydziału Z.W.Z., dla dobra organizacji i miejscowej ludności, powinienem przyjąć stanowisko komendanta policji polskiej w Grajewie, gdyż wówczas będę mógł bez interwencji okupanta likwidować zatargi wśród ludności polskiej i mieć wgląd bezpośredni w wiele spraw okupanta, zwłaszcza do chwili przybycia tu policji niemieckiej.
Żandarmeria niemiecka już była w Grajewie, lecz w mieście nie utrzymywała porządku, a tylko jeździła po terenie powiatu. Gestapo również tu nie było, a dojeżdżało z Ełku, zaś Szamina, Staniszewski i spółka, panoszyli się nie tylko w Grajewie, ale i w okolicy prowadzili swój zbrodniczy proceder. Zaczęli rabować i bić ludzi nie tylko w mieszkaniach, ale bili i rabowali na ulicach i drogach. Cierpiała na tym cała ludność ze wsi i z miasta.
Zbirów tych należało uspokoić za wszelką cenę i przekonano mnie, że tylko ja to mogę zrobić, a tym samym wyświadczę wielką przysługę dla Narodu i Ojczyzny. Natomiast gdy odmówię tej usługi, będę za zdrajcę Narodu i Ojczyzny, bez względu na motywy mojej odmowy.
Muszę się przyznać, że powyższe wywody rozmówców były bardzo przekonywujące i ja je w pełni podzielałem, ale drażniła mnie sama nazwa policji pomocniczej tego okupanta, którego w tak krótkim czasie zdołałem znienawidzić do największego stopnia. Nadto oświadczyłem moim rozmówcom, że tą służbą mogę ściągnąć na siebie wielką odpowiedzialność w przyszłości, gdyż nie mogę z góry zapewnić, czy podołam temu zadaniu, jakie tym samym wziąłem na siebie.
Upewniono mnie, że oni wszyscy tu obecni będą świadczyć w przyszłości o tym w jakim celu poświęciłem siebie, może i całą moją rodzinę dla sprawy obrony ludności przed zbrodniarzami gestapowskimi i dla dobra naszej organizacji. Wiele jeszcze innych dano mi zapewnień i pouczeń, których tu opisać nie jestem w stanie i w końcu przekonano mnie, że stanowisko powierzone mnie, jako Obwodowemu Szefowi Wywiadu Z.W.Z. jest opatrznością i szczęśliwym zbiegiem okoliczności dla naszej Ojczyzny, więc je przyjąłem i drugiego dnia rano udałem się do Schmidta z oświadczeniem, że policję polską zorganizuję, ale proszę by dał mi wolną rękę wyboru do niej ludzi, którzy muszą być uczciwi. Schmidt wyraził swoją zgodę, wobec czego poprosiłem Bartosza, aby wypisał na maszynie ogłoszenie o przyjmowaniu ludzi do policji polskiej. Kandydatów do policji mieli opiniować miejscowi księża i Kulesza, gdyż ja mało znałem ludzi w Grajewie, a zatem i kandydatów do policji mogłem wcale nie znać. Natomiast przyjmować do policji należało ludzi uczciwych i uświadomionych narodowo pod każdym względem.
W chwili po rozklejeniu ogłoszenia o rekrutacji do policji polskiej, zaczęli zgłaszać się kandydaci, a byli to ludzie o kryminalnej przeszłości i różnego rodzaju awanturnicy. Można było z nich zorganizować policję dla całego Województwa, a nie tylko dla miasta, a wówczas spokojna ludność miejscowa znalazłaby się w katastrofalnej sytuacji. Wiedząc to, zażądałem od zgłaszających się kandydatów podań i życiorysów, a na Bartoszu wymogłem to, że on jako obywatel miejscowy chociaż narodowości niemieckiej, będąc burmistrzem miasta i odpowiedzialnym za skład osobowy policji i jej czynności, składał swój podpis na decyzjach odmownych, o ile chodzi o nieodpowiednich kandydatów do policji, zaś Kulesza zaczął namawiać ludzi pewnych do wstępowania do policji.
Przyjęto piętnastu ludzi, których wytypowano jako pewnych, a byli nimi podoficerowie Wojska Polskiego.
Następnego dnia zameldowałem Schmidtowi o zorganizowaniu policji polskiej. Schmidt wydał nam piętnaście karabinów rosyjskiej piechoty, pięciostrzałowych i po pięć sztuk naboi na każdy karabin, wyznaczył nam na wartownię jeden pokój przy Komendzie Miasta w Magistracie, oraz polecił rozpocząć służbę polegającą na wysyłaniu dwuosobowych patroli przez całą dobę po ulicach miasta dla utrzymania spokoju i porządku wśród miejscowej ludności, zaś gwałcących ten spokój i porządek osobników sprowadzać do jego dyspozycji.
Na pytanie moje, co robić z tymi, którzy aresztują ludzi i osadzają w teatrze? Schmidt oświadczył, że ludzie ci są w dyspozycji Gestapo i on im nic nie może przeszkadzać. Nam również zakazuje wtrącania się w ich sprawy.
Tak więc, to co pragnęliśmy naprzód zlikwidować przez unieszkodliwienie zbirów z teatru, aby przywrócić spokój miastu i okolicy- zawiodło i nie widzieliśmy sposobu na usunięcie tego wielce bolącego raka, toczącego ciało społeczeństwa grajewskiego.
Zastępcą moim w policji pomocniczej został chorąży Brzytewka, wobec czego już nas dwóch członków organizacji w policji i teraz postanowiliśmy uświadomić więcej ludzi naszej załogi, wybadać ich nastawienie do Narodu Polskiego i do okupanta. W tym celu zarządziliśmy szkolenie załogi o obowiązkach policji polskiej. Więc codziennie przeznaczyłem jedną godzinę dziennie na wykłady z załogą z Instrukcji o Policji Państwowej, kładąc szczególny nacisk na: równomierne traktowanie ludności wszystkich narodowości bez różnicy płci i wieku, likwidowanie sporów między ludnością we własnym zakresie; rozważnie i sprawiedliwie; niedopuszczanie obywateli ze skargami do okupanta i uświadamianie skarżących się, że do tych celów została powołana policja i z jej to usług przede wszystkim powinni korzystać mieszkańcy Grajewa.
W mieście zapanował względny spokój ale zbiry z teatru nadal prowadzili swe niecne dzieło i zaaresztowali już kilkuset mężczyzn i kobiet różnego wieku spośród ludności żydowskiej, rosyjskiej i polskiej. Tak upłynęło kilkanaście dni, a możliwości przerwania ich zbrodniczej działalności znaleźć nie zdołaliśmy. Wglądu do teatru nie mieliśmy, a tylko dochodziły do nas wiadomości, że działy się tam straszne zbrodnie, że mordowano aresztowanych i grzebano ich w piwnicach teatru w połowie napełnionych torfem opałowym. Interwencje moje u Schmidta były bezowocne, gdyż stale mi odpowiadał, że jest to sprawa Gestapo i on nie chce w to mieszać się.
Wreszcie przyjechało Gestapo z Ełku, wyznaczono ulice: Dolną, Łazienną i jedną stronę Zielonej na " Getto" dla Żydów i spędzono tam całą ludność żydowską i częściowo ze Szczuczyna, Wąsosza, Radziłowa i Rajgrodu i wielu Żydów zamordowano w tych miastach na miejscu i zrabowano ich mienie.
"Getto" w Grajewie odizolowano częściowo ogrodzeniem z drutu kolczastego, a częściowo przez zamurowanie bram, drzwi, okien, i wszelkich innych przejść i szczelin. Zorganizowano tam Magistrat Żydowski i policję żydowską, a policji polskiej polecono wystawiać posterunek swój przy teatrze dla bezpieczeństwa szajki zbirów zwanych dozorcami teatru. Stało się więc to, co mogło być dla nas najgorszym, mieliśmy strzec bezpieczeństwa katów teatru i nie dopuścić do tego, aby im się nie stała jaka krzywda ze strony zaaresztowanych. A przecież naszym dążeniem było zlikwidowanie tych katów i morderców. Schmidt nakazał nam posłuszeństwo rozkazom Gestapo, gdyż prawdopodobnie pułkownik Gestapo Kulesza zażądał tego od niego.
Zbiry z teatru jeszcze bardziej rozzuchwalili się. Aresztowania i mordy wzmogły się, ale teraz ludzie z naszej załogi mogli naocznie stwierdzić, co działo się w teatrze i o swoich spostrzeżeniach składali mi meldunki, a ja meldowałem o tym Bartoszowi i Kuleszy. Nikt nie mógł znaleźć rady na to, jak przerwać zbrodnie w teatrze.
Teraz mieliśmy namacalne dowody, że kaci z teatru aresztują ludzi, zwłaszcza Żydów, aby wymusić na nich okup, a gdy okup został wymuszony na rodzinie aresztowanych, aresztowany ginął, a czym okup był cenniejszy, tym aresztowany szybciej został zamordowany, a raczej uduszony drutem i pochowany w piwnicach teatru.
W "Getcie" zapanował głód. Ludzie stłoczeni po kilkanaście osób w jednej izbie ginęli od chorób i głodu. Należało im przyjść z pomocą, więc po naradzie z Kuleszą wyjaśniliśmy Bartoszowi, aby wyjednał u Schmidta zezwolenie na założenie żydowskiego zakładu krawieckiego z frontowym wejściem z ulicy Białostockiej, aby z braku krawców polskich w mieście, zakład ten mógł nieść usługi krawieckie ludności żyjącej po za "Ghettem", a przede wszystkim samym Niemcom. Chodziło bowiem o to, aby uzyskać oficjalną łączność Polaków z Żydami w "Ghettcie".
Schmidt przekonany przez Bartosza i Kuleszę, wyraził swą zgodę i zakład usługowy krawiecki założono, a jego kierownikiem został, na moją prośbę znany sprzed wojny krawiec Zymberg, który dawniej zamieszkiwał w Grajewie przy ulicy Boguszewskiej i dał się poznać jako Żyd bardzo uczciwy, całkowicie zasymilowany z Polakami i uważający Polskę za swoją jedyną Ojczyznę.
Przez ten to zakład popłynęła teraz żywność do "Ghetta" Z.W.Z rozpoczęła zbiórkę żywności na wsiach i bezpłatnie dostarczać Żydom. W zbiórce tej i dostawach celował chorąży Żuran i inni, ale dostawy te nie były wystarczające, żyło tu przecież i głodowało około pięć tysięcy ludzi, a dostawy musiały być ściśle zakonspirowane. Nadal więc "Ghetto" odczuwało głód, ale już w mniejszym stopniu niż poprzednio.
Przez ten zakład ja dostawałem się do "Ghetta" i od znajomych Żydów dowiedziałem się kto z Żydów i jak wielkie łapówki -okup wpłacił katom z teatru za zwolnienie aresztowanych ich bliskich i pomimo to zostali ci ludzie pomordowani. Przesłuchałem protokolarnie wszystkich tych, którzy dali łapówki i prosiłem ich aby zatrzymali w ścisłej tajemnicy, nie tylko o swoich zeznaniach, ale i o tym, że ja ich przesłuchiwałem.
Czyniłem to nie dla użytku okupanta, lecz dla przyszłych Władz Polskich, gdyż prawie pewny byłem, że okupant za takie moje śledztwo, oddać mnie może w ręce tych samych katów, przeciwko którym przesłuchiwałem Żydów.
Kaci rozzuchwalali się coraz bardziej. Zamordowali już kilkadziesiąt osób, a kilkuset Rosjan, Polaków i Żydów oczekiwało w teatrze na swoją śmierć z rąk tych katów. Wreszcie śledztwo moje zakończyłem.
Dowody zbrodni Szaminy, Staniszewskiego i spółki miałem niezbite w moim ręku i od kilku dni przechowywałem je u siebie w domu, o czym wiedział tylko mój zastępca Brzytewka.
Pewnego dnia, mój wartownik z przed teatru zameldował mi, że Staniszewski i Szamina postanowili zaaresztować najbliższej nocy burmistrza Bartosza pod zarzutem współpracy z Władzami Radzieckimi.
Bartosz był tkaczem w miejscowej fabryce i istotnie w latach 1939-41 współpracował z Władzami Radzieckim, ale chociaż z pochodzenia był Niemcem, lecz zasymilował się z Polakami i teraz jako burmistrz niemiecki często stawał w obronie Polaków przed okupantem. Postanowiłem więc ochronić Bartosza przed aresztowaniem go przez katów z teatru. Niezwłocznie więc uprzedziłem Bartosza przed grożącym mu niebezpieczeństwem i radziłem mu nocować tej nocy w Magistracie.
Była to noc z soboty na niedzielę i Bartosz nocował w swoim magistrackim gabinecie, o czym Szamina i spółka nie wiedzieli i o wschodzie słońca w niedzielę udali się do mieszkania Bartosza chcąc go aresztować, a nie znalazłszy go w domu, wrócili do teatru, zaś córka Bartosza powiadomiła go o usiłowaniu aresztowania, a ten z powodu tego, że Schmidt jeszcze spał, prosił mnie, abym ja jego bronił przed aresztowaniem.
Zwróciłem uwagę Bartoszowi, że przecież Magistrat znajduje się pod ochroną żołnierzy wehrmachtu, którzy tu mają swoją wartownię i posterunki, ale Bartosz nie mógł się uspokoić i wyraził obawę, że może być pochwycony i uwięziony, gdy tylko wyjdzie na ulicę.
Wiedziałem, że Schmidt lubił Bartosza i krzywdy nie da mu zrobić, więc postanowiłem wykorzystać sytuację i wtajemniczyłem Bartosza w śledztwo przeprowadzone przeciwko katom z teatru. Bartosz zabrał sporządzony przeze mnie protokoły i gdy Schmidt wstał z łóżka, udał się do niego i zameldował o usiłowaniu aresztowania go(Bartosza) i o sprawkach Szaminy zawartych w moich protokołach.
Schmidt nie umiał ukryć swego oburzenia. Ryczał jak wściekły zwierz. Wezwał swego podległego oficera i żandarmerię, polecił otoczyć teatr, zaaresztować Szaminę, Staniszewskiego i ich pomocników, osadzić ich w piwnicach Komendy Miasta, i aresztowanych przebywających w teatrze zabezpieczyć przez żandarmerię.
Wszystkich dozorców teatru aresztowano i osadzono w piwnicach Komendy Miasta, a mnie polecono zdjąć posterunek sprzed teatru.
Żandarmeria zachowała się wobec więźniów nienagannie, więc byłem bardzo zadowolony, że mogłem ulżyć ich tragicznemu losowi i wreszcie może uda mi się spowodować ich uwolnienie przez Komendanta Miasta za pośrednictwem Bartosza, lecz pomimo wysiłków tego ostatniego, Schmidt nie zgodził się na uwolnienie więźniów z teatru. Natomiast po paru godzinach wezwał mnie do siebie i polecił mi objąć służbę w teatrze, wystawić tam posterunki policji pomocniczej i pod karą śmierci zakazał wypuszczania na wolność kogokolwiek z aresztowanych, zaś aresztowanych i osadzonych w piwnicach Komendy dotychczasowych dozorców teatru poddano chłoście. Z piwnic Komendy wychodziły przeraźliwe jęki i ryki katów teatru. To żołnierze Wehrmachtu, na rozkaz Schmidta, gumowymi pałkami udzielali im obywatelskiego wychowania i dawali im odczuć przyjemność ciosów podobnych tym, jakie oni szczodrze zadawali swoim ofiarom w teatrze.
Musiałem teatr objąć od żandarmerii a więźniów dokładnie policzonych przez żandarmów niemieckich, pokwitować. Gdy żandarmi opuścili teatr, przystąpiłem do przesłuchania więźniów i teraz pracowałem bez wytchnienia, aby dowiedzieć się dokładnie o zbrodniach "dozorców" i za co, kto został aresztowany. Pracowałem kilkanaście godzin i przekonałem się, że większość ludzi aresztowano za komunizm i współpracę z Władzami Radzieckimi, a pozostałych tylko dla wymuszenia okupu. Nie wiedziałem co mam zrobić z więźniami. Kulesza również nie umiał mi nic poradzić. Tak minęła noc, dla mnie bezsenna. Następnym dniem był poniedziałek. Przyszła mi myśl do głowy, aby następnej nocy uwolnić wszystkich więźniów, a samemu z rodziną uciekać do Generalnego Gubernatorstwa. Zacząłem układać plany uwolnienia więźniów i naszej ucieczki, gdy około godziny dziewiątej w poniedziałek przyjechało do teatru kilkudziesięciu gestapowców pod komendą obermordercy Kolasy.
Zostałem wezwany do Komendy Miasta, gdy tam przyszedłem, zastałem Schmidta i pułkownika gestapo Kolasę. Ten ostatni będąc poinformowanym kim jestem, rozkazał mi zwołać tu też wszystkich polskich policjantów w przeciągu pół godziny. Rozkaz ten wykonałem z małym opóźnieniem, albowiem wielu z policjantów trzeba było zwoływać z ich mieszkań. Gdy zeszli się wszyscy, zameldowałem zbiórkę i otrzymałem rozkaz doprowadzenia policjantów do teatru- więzienia. Było tu nas wszystkich piętnastu, więc udaliśmy się pod teatr, gdzie czekał na nas gestapowiec.
Dokoła teatru stali gestapowcy z żandarmami w ogólnej liczbie około trzydzieści osób. Gestapowiec, który czekał na nas, polskich policjantów rozstawił pomiędzy gestapowcami i żandarmami w jednym łańcuchu dokoła więzienia a dwóch nas poprowadził do teatru. Kolegę mojego postawił w drzwiach teatru obok gestapowca, a mnie zaprowadził do sali znajdującej się na parterze za widownią i polecił stanąć na warcie obok żandarma stojącego przy drzwiach tej sali. Ani na tej sali, ani na widowni nikogo z więźniów nie było, albowiem osadzeni oni byli na najwyższym drugim piętrze teatru, skąd teraz dochodziły moich uszu przeraźliwe krzyki i płacz więźniów. To kaci hitlerowscy "bawili się" tam z więźniami.
Na wprost drzwi, przy których stałem, było wielkie okno w chwili obecnej było ono otwarte, gdy w pewnej chwili ujrzałem spadającego z góry człowieka i jego przeraźliwy usłyszałem krzyk po upadku na bruk. Dopadłem do okna i widziałem na bruku młodego Żyda, który miał połamane nogi, bo pełzał po bruku pracując tylko rękami. Dopadli do niego dwaj kaci gestapowcy i dobijali go pałkami. Ze zgrozy cofnąłem się od okna i nie mogłem uspokoić się z oburzenia i litości nad ofiarami.
Takie sceny powtarzały się prawie co minutę. Drżałem i serce moje płakało krwawo. Nie potrafiłem sobie wyobrazić tak straszliwego bestialstwa katów gestapowskich. Rozpaczliwe krzyki trwały jeszcze kilkanaście minut, gdy wreszcie umilkły, zeszło do sali, w której stałem kilku oficerów i podoficerów gestapo, którzy rozsiedli się za stołem. Na końcu stołu stała maszyna do pisania i za nią usiadł gestapowiec-maszynista.
Pułkownika Kolasy nie było wśród tych gestapowców, gdyż z częścią swoich podwładnych i z polskim gestapowcem Edwardem Maciorowskim, pojechał on szosą w kierunku Białegostoku.
Zaczęto wprowadzać do sali więźniów Polaków, zapisywać na maszynie ich nazwiska i za co go aresztowano. Więźniowie nie bardzo wiedzieli za co ich aresztowano, a przewodniczący "sądu" gestapowskiego podpowiadał "za komunizm", za podsądny podpowiadał: "tak, ale ja nie jestem komunistą". Oficer gestapowiec przewodniczący "sądu" ogłaszał krótki wyrok "śmierć". Żandarmi odprowadzali skazanych nie mających najmniejszej nadziei ratunku.
Więźniowie podchodzili szeregiem do stołu "sędziowskiego" i przesłuchanie każdego z nich, zapisanie na maszynie i zawyrokowanie trwało około jednej minuty, a wyroki?-śmierć, śmierć, śmierć!- bez wyjątku - każdemu ogłoszono wyrok śmierci. "Sąd" trwał już ponad godzinę. Przeszło przed nim już ponad kilkadziesiąt osób i uniosło z sobą wyroki śmierci. Przeszli już i zostali skazani między innymi na śmierć znani mi osobiście: Kołodzicki były Komendant Powiatowy Milicji Radzieckiej z Grajewa, jego żona, Randzio z Wojewodzina, Toczyłowski Józef z Toczyłowa a za nimi poszedł do stołu "sędziowskiego" niepoczesny, kulawy wieśniak całkowicie mnie nie znany. Podałem, że nazywa się Drozd i pochodzi z okolic gminy Ruda, a za co aresztowany?- za to, że nie przywiózł Staniszewskiemu fury drzewa. Nie panowałem już nad moimi nerwami i nie wiem jak to się stało, że głośno roześmiałem się. Skoczył do mnie jeden z gestapowców członków "Sądu" i z zaciśniętymi pięściami krzyknął: "z czego się śmiejesz"? mówił po polsku i zadawał pytania - był więc tłumaczem. Bez zastanowienia się odpowiedziałem:" to parodia, a nie sąd". Gestapowiec krzyknął:" jeśli nie udowodnisz, że to parodia, a nie sąd- umrzesz zaraz". Ja odpowiedziałem:" z tych ludzi, których tu osądziliście na śmierć niesłusznie, nikt nie jest komunistą i na taki wyrok nie zasługuje". Gestapowiec krzyknął w formie pytania: "udowodnisz?" Odpowiedziałem: "udowodnię, tylko pozwólcie mi postawić przed wami świadków". Cały skład "sądu" przysłuchiwał się temu z ironicznym uśmiechem, a gestapowiec tłumacz, oburzony do żywego, przetłumaczył "sądowi" cały incydent ze mną. Drozd stał przed "sądem" zdumiony, a ja już straciłem całkowicie panowanie nad sobą. Teraz zdałem sobie sprawę z tego, jakiego piwa sobie nawarzyłem. W głowie mi huczało: "sąd, sąd, parodia, parodia, śmierć, śmierć, umrzeć, umrzeć, udowodnić, udowodnić, jesteś żołnierzem Z.W.Z., musisz udowodnić i umrzeć dlatego, że ratować chcesz innych od śmierci, ratuj i umrzyj, po to przecież tu jesteś!"
Gestapowiec-tłumacz przemówił do mnie: "sąd zezwala ci przyprowadzić tu świadków i udowodnić, że skazani na śmierć nie byli komunistami".
Wyszedłem przed teatr. Za mną szedł gestapowiec-tłumacz. Pierwszemu spotkanemu przed teatrem policjantowi polskiemu krzyknąłem "biegnij po burmistrza Bartosza, niechaj natychmiast stawi się przed sądem jako świadek śledztwa, które mu wczoraj dałem", sam zaś obejrzałem się po tłumie ludzkim Grajewian, stojącym przed teatrem i jakby zamarłym ze zgrozy i patrzącym na budynek teatru.
W zasięgu mojego wzroku, nie widziałem ani jednego znajomego człowieka, a gestapowiec stojący przy mnie krzyczał: "prędzej, prędzej-wybieraj!" Poznałem jednego, był to niejaki Bednarowicz z Grajewa. Powiedziałem więc na głos" panie Bednarowicz chodź pan ze mną przed sąd bronić ludzi skazanych na śmierć", a potem na stojących przy Bednarowiczu skinąłem ręką i powiedziałem" i pan, i pan". Gestapowiec krzyknął:" dość, dość!" Poszło więc ze mną tych trzech ludzi i stanęliśmy przed "sądem". Zapisano nasze personalia, a w tej chwili wszedł Bartosz i w języku niemieckim oświadczył, że chce zeznawać przed sądem jako świadek w sprawie aresztowanych.
Dopuszczono Bartosza do zeznań. Stanęło więc nas pięciu świadków, aby udowodnić, że "sąd" gestapowski jest nie sądem, lecz straszliwą parodią, bandą morderców, zwyrodniałych zbrodniarzy wyzutych z wszelkich uczuć ludzkich.
Rozpoczęła się rewizja wyroków śmierci. Powołano ponownie przed "sąd" już uprzednio skazanych na śmierć. "Proces" zaczął przedłużać się. Zaufania mojego świadkowie nie zawiedli. Bronili skazanych gorliwie, sam zabierałem głos w sprawie byłego Komendanta Milicji Radzieckiej w Grajewie Kołodeckiego, jego żony, Randzi z Wojewodzina, Drozda z Okołu, Józefa Toczyłowskiego z Toczyłowa i innych, których nazwisk nie pamiętam.
Wszyscy skazani uprzednio na śmierć, teraz zostali uniewinnieni całkowicie, niektórzy z nich zostali skazani na chłostę 20-50 batów. Na skazanych na chłostę, wyroki wykonywano natychmiast na widowni teatru. Nie zdołałem ich obronić całkowicie, bo Staniszewski i Szamina już dawniej dostarczyli przeciwko nim dowody ich winy dla gestapa, to też świadkowie moi, ja i Bartosz, staraliśmy się osłabić ich winę, do której przyznawali się skazani, i teraz skazywano ich tylko na baty.
Kołodecki z żoną, Toczyłowski, Drozd, Randzio i innych kilkudziesięciu już zwolniono, gdy Bartosz broniąc jednego ze skazanych, zaczął oskarżać Szaminę, Staniszewskiego i innych dozorców teatru. Wówczas "przewodniczący sądu" zarządził wezwanie wszystkich dozorców przed "sąd". Bartosz odpowiedział, że dozorcy zostali aresztowani przez Komendanta Miasta hauptmana Schmidta.
Jeden z gestapowców poszedł po aresztowanych i przyprowadził ich przed "sąd".
Było już około godziny trzynastej- czternastej. Teraz postępowanie "sądowe" oparło się na zeznaniach Szaminy i Staniszewskiego. Bartosz ja i inni świadkowie zrozumieliśmy, że nie będziemy dopuszczeni do obrony skazanych. Przecież byliśmy w rzeczywistości ich obrońcami, a nie świadkami. Wtem wszedł na salę pułkownik Kolasa w chwili, gdy Bartosz mówił "sądowi" o zbrodniach Szaminy i Staniszewskiego. Kolasa słysząc to krzyknął: "co tu się dzieje". Cały "sąd" zerwał się na nogi przed Kolasą, a "przewodniczący sądu" wyjaśnił mu przyczyny tego co tu się działo i wskazywał palcem na mnie kilkakrotnie.
Kolasa po wysłuchaniu tego meldunku, krzyknął wskazując palcem na mnie: "ty zostaniesz" a następnie wskazał palcem na Bartosza i pozostałych moich świadków krzyknął: "ty, ty, ty i ty- raus".
Proces nabrał początkowego rozmachu. Więzień szedł za więźniem spisywano ich personalia. Nie pytano za co zostali aresztowani. Oskarżali ich Staniszewski i Szamina, którzy teraz tryumfowali.
Jakie były teraz wyroki?- śmierć, śmierć, śmierć i śmierć! Ja również oczekiwałem śmierci. Byłem pewny, że ostatni będę osądzony na śmierć i myślałem: dlaczego nie zabierają mi karabinu i pięciu naboi - my Polacy z policji pomocniczej byliśmy tak wszyscy uzbrojeni, zapewne jesteśmy jeszcze potrzebni tym katom. Myśli kotłowały mi się w głowie jak orkan.
Osądzono i skazano wszystkich aresztowanych Polaków i Rosjan na śmierć. Mnie nie sądzono. Żydów aresztowanych tu również nie sądzono. Przewód "sądowy" zamknięto. Pułkownik Kolasa kazał mi iść za sobą. Poszedłem.
Przyszliśmy na widownię na piętrze. Tu stało stłoczonych kilkuset Żydów w kącie widowni przy scenie. Obok stał stół, na nim maszyna do pisania, na której pisał gestapowiec. Żydzi pojedynczo podchodzili do stołu, podawali imię i nazwisko i mówili "jude", poczym przechodzili w przeciwny róg sali, gdzie również stało ponad stu Żydów.
W drzwiach widowni stał jeden z policjantów polskich i gestapowiec. Stanąłem przy nich.
W pewnej chwili Kolasa spacerujący po sali podszedł do mnie i powiedział: "będzieta roztrzeliwać tych tu" i wskazał palcem na stłoczonych na widowni Żydów. Byłem pewny, że skazany jestem na śmierć, więc krzyknąłem:" ja nie", a i tak nigdy bym nie wziął udziału w tej zbrodni, a tym bardziej teraz, gdy umysł mój był przygotowany do tej ostateczności to jest na śmierć. Kolasa słysząc moją odpowiedź, zwrócił się do obok stojącego policjanta polskiego i powiedział: "zawołaj tu wszystkich waszych policjantów, prędko". Po chwili zaczęli przychodzić moi ludzie i ustawiać się w szeregu na widowni teatru.
Gdy przybyli wszyscy, pułkownik Kolasa powiedział do mnie:" zapytaj ich, czy oni to zrobią bez ciebie".
Odwróciłem się twarzą do moich ludzi i zawołałem:" Panowie, przed chwilą otrzymałem od pana pułkownika rozkaz rozstrzelania skazanych na śmierć ludzi. Ja osobiście odmówiłem wykonania tego rozkazu, a panowie jak?"
Wszyscy moi ludzie w szeregu opuścili wzrok na podłogę widowni i milczeli, a w mojej głowie mknęły myśli, że niektórzy z nich ze strachu zgodzą się na tę hańbę, a niektórzy tylko nigdy nie zgodzą się na to. Kilku z nich było członkami Z.W.Z. jak: Brzytewka, Pusz, Piotrowski, ale inni- któż to wie? Brzytewka pierwszy stał na prawym skrzydle szeregu. Wpadło mi na myśl, że należy do ludzi przemówić, więc powiedziałem:" Widzę, że nie ma w was odwagi powiedzieć tak, lub nie, toteż przed którym stanę, niech powie głośno, aby słyszał pan pułkownik, że tak, lub nie" i skierowałem się do prawego skrzydła szeregu, oraz stanąłem na baczność przed Brzytewką, który był moim zastępcą w policji pomocniczej i jednocześnie jako obwodowy szef uzbrojenia w Z.W.Z. i jego odpowiedzi "nie" byłem najpewniejszy. Toteż, gdy stanąłem przed Brzytewką, ten poderwał się na baczność i krzyknął "nie". Stanąłem przed następnym i ten krzyknął "nie".
Szybko, coraz szybciej przesuwałem się wzdłuż szeregu, a w szeregu każdy odpowiadał: "nie, nie, nie, nie!" Ostatni powiedział: "nie!" Odwróciłem się w stronę Kuleszy i powiedziałem: "panie pułkowniku, pan słyszał. W imieniu moim i moich ludzi proszę o zwolnienie nas od tego przykrego dla nas obowiązku".
Kolasa nie patrzył na mnie, lecz na policjantów polskich w szeregu. Był czerwony na twarzy jak burak, mało krew go nie zalała. Oczy miał nabiegłe krwią i drżał cały z wściekłości i zdobył się tylko na okrzyk: "nie wiedziałem żeśta takie tchórze są. Precz na swoje miejsca". Gdy ostatni policjanci wyszli za drzwi widowni, a jeden z nich stanął przy drzwiach, pułkownik podszedł do mnie, wziął z mojej ręki karabin i polecił mi zdać pas, poczym nakazał mi stanąć pod ścianą obok Żydów.
Myślałem- stanę więc przed maszyną do pisania, gdzie zapiszą moje imię i nazwisko, a potem narodowość, ale jaką?- chyba "jude"- bo przecież stoję przy Żydach. A niech tam- przecież jestem taki sam człowiek.
O czym wówczas nie myślałem? Myślałem o wszystkim. Byłem pewny śmierci tak, teraz, jak i godzinę, czy dwie temu. Pogodziłem się z nią ostatecznie. Cieszyłem się nawet, że zginę jako taki Polak, który nie zmazał się krwią swych współobywateli. Żal mi było tylko, że nikomu nie zdołam przekazać kontaktów organizacyjnych Z.W.Z. z wieloma ludźmi z organizacji, o których nikt prócz mnie nie wiedział.
W największym natłoku moich takich myśli. wszedł na widownię wspomniany już Maciorowski, czy też Maciora Edward, który był można rzec "prawą ręką" Kolasy, a za nim wszedł ksiądz prefekt Penza.
Maciora podszedł do pułkownika spacerującego po widowni i zaczął z nim rozmawiać w języku niemieckim. Co ze sobą mówili, nie mogłem dobrze słyszeć i zrozumieć, bowiem nie znam tak języka niemieckiego, abym mógł zrozumieć ich szybko wymieniane zdania, a oni rozmawiali i nawet sprzeczali się. Usłyszałem okrzyk Kolasy: "nei, nei!" i znowu mówił Maciora. Kolasa wreszcie coś mówił, a w końcu machnął ręką w moim kierunku, odwrócił się tyłem do Maciory i rozpoczął swój spacer po widowni, a Maciora podszedł do stołu, na którym leżał mój pas i karabin, wziął je do rąk, podszedł do mnie i powiedział:" panie Świacki, pan mnie przed wojną nie znał, ale ja pana znałem i wiem, że pan jest dobrym człowiekiem. Dobrze się stało, że Księża w porę mnie znaleźli i prosili o ratunek dla pana. Udało mi się pana uratować, bo mam jaki, taki posłuch u pułkownika. Wiedz pan o tym, że niewykonanie rozkazu zwykłego gestapowca, równa się niewykonaniu rozkazu wodza, a pan nie wykonał rozkazu pułkownika gestapo, więc życie pańskie nie wisiało nawet na włosku i byłbyś pan dziś jeszcze rozstrzelany z Żydami, ale udało mi się pana uratować. Weź pan karabin i pas, idź do domu, nie wchodź więcej na oczy pułkownikowi i nie wtrącaj się nigdy w sprawy Niemców, a tym bardziej gestapo, bo na drugi raz już nie będzie komu pana ratować".
Wziąłem z rąk Maciory pas i karabin, poczym wyszedłem z widowni i teatru, a za mną szedł ksiądz prefekt Penza. Gdy wyszliśmy z tłumów przed teatrem, Penza powiedział do mnie: "idź pan uspokoić rodzinę, która rozpacza, bo wie co panu groziło".
Przyszedłem do domu i istotnie zastałem żonę i dzieci w rozpaczy, gdyż wiedzieli, co mnie groziło w teatrze. Widząc mnie żywego, ucieszyli się niezmiernie. Życie potoczyło się dalej swoją drogą.
Polskiej policji nie użyto do rozstrzelania skazanych, ale zmusili ją gestapowcy jako straż do obstawienia kolumny więźniów prowadzonych na miejsce kaźni, mordu, ale ja już tego nie widziałem.
Teatr-więzienie zostało zlikwidowane, bo kilkuset więźniów - Polaków, Rosjan i Żydów zamordowano na cmentarzu żydowskim w Grajewie. Gestapowcy- mordercy wyjechali z Grajewa do innych miast, aby tam nadal prowadzić swoje krwawe dzieło. Szamina, Staniszewski i ich krwawa zgraja rozbiegli się i okryci pogardą przez społeczeństwo grajewskie, nie śmieli pokazywać się otwarcie na ulicach miasta, a ja zmuszony zostałem przez Komendanta Miasta- Schmidta do powrotu na poprzednie stanowisko w policji polskiej, bowiem inni członkowie tej policji, przynajmniej w większości zażądali zwolnienia ich z policji. Zwolnił się Brzytewka i innych kilku, gdy dowiedział się o tym Schmidt i zakazał mi zwalniania policjantów polskich bez jego zgody.
Na miejsce zwolnionych przyszli inni. Ostatnie wypadki w Grajewie przyczyniły się do zwiększenia się szeregów Z.W.Z. Patriotyczne społeczeństwo Grajewa było do głębi oburzone.
Zorganizował się nareszcie magistrat niemiecki. Przybył Niemiec nazwiskiem Fulke i objął urząd Burmistrza. Był to olbrzymiego wzrostu i tęgiej tuszy szwab nie znający języka polskiego, nadzwyczaj butny, hardy, nieprzystępny, ale za to głupi. Nie umiał zachować powagi swego urzędu. Krzyczał, ryczał i dopuszczał się rękoczynów nie tylko na Polakach, ale i na swoich podwładnych. Zastępcą burmistrza był ślązak obywatel Rzeszy, nazwisko jego zapomniałem. Był on postawy normalnej- niczym nie wyróżniającej się. Przyznawał się do polskości, spokojny, rozważny, ale i tchórzliwy i odmawiał interwencji burmistrza na rzecz miejscowej ludności. Bartosz został zwykłym urzędnikiem w magistracie, a stanowisko szefa działu administracji nieruchomościami i ruchu ludności w mieście objął niejaki (Wielucki) - mazur, który przyjechał z Ełku. Był to człowiek spokojny, cichy i po cichu też szedł na rękę wielu Polakom w mieście.
Policja polska była sama i przeszła pod rozkazy burmistrza Falkego, który zaczął mi wystawiać rozkazy takie, że jako Polak, a tym bardziej członek Z.W.Z. wykonywać nie mogłem z czystym sumieniem. Nerwy miałem potargane i zacząłem chorować. Lekarz do Grajewa przyjeżdżał z Prostek i ordynował przy ulicy Boguszewskiej, udałem się więc do niego. Język polski znał on tylko tyle: "co boli", a gdy pokazało się co boli, pocierał kciukiem o palec wskazujący wyciągniętej ręki ku choremu i mówił:" pięć marek", a gdy pięć marek otrzymał, pisał receptę i wołał: "następny".
Taki to bogaty był język pana doktora. Stanąłem i ja przed nim, pokazałem, co boli, częściowo w języku niemieckim wytłumaczyłem mu, że pracować nie mogę, bo jestem chory na serce i reumatyzm, położyłem na stole dwadzieścia marek i umilkłem. Doktor schował banknot do kieszeni, napisał receptę i zwolnienie od pracy na przeciąg dwóch tygodni, oraz polecił położyć się do łóżka. W tym czasie organizacja Z.W.Z. objęła już całe Grajewo, oraz miasto Rajgród; gminy Bełda, Pruska, Ruda i częściowo Białaszewo. Liczyła kilkuset ludzi, ale doszło do mojej wiadomości, że członkowie podejrzewają, iż Z.W.Z. jest organizacją miejscową, bo nie posiada żadnej prasy podziemnej i nie wydaje na piśmie żadnych zarządzeń, a robi wszystko "na gębę". Udałem się z tym do Kuleszy, Kulesza oświadczył mi, że gdy przestał być zastępcą burmistrza, to Niemcy zapowiedzieli mu już, że aptekę zabierze mu Niemiec i wyrzuci go z mieszkania, wobec czego musi wyjechać z Grajewa do Bielska Podlaskiego, lub Wołkowyska, tam założy aptekę i wobec tego nie może być Komendantem Obwodu Grajewskiego Z.W.Z.
Radzi przeto rozwiązać organizację, gdyż według niego wojna potrwa jeszcze długo i bez wsypy nie obejdzie się, a zatem, aby tej ostateczności uniknąć, prosi, aby od tej chwili nie uważano go nawet za członka Z.W.Z.
Zażądałem, aby przekazał mi posiadane przez niego akta organizacji. Odmówił, a wyjął je ze schowka urządzonego w piecu i spalił w mojej obecności, poczym oświadczył mi jeszcze, że jesteśmy organizacją terenową o określonym wąsko zasięgu i korzyści dla Polski nie przyniesiemy, a przeciwnie możemy spowodować wiele zła. Z tego powodu on organizację Z.W.Z. w Grajewie rozwiązuje.
Przestałem uważać Kuleszę za członka organizacji i opowiedziałem o tym Penzie, który powiedział "obejdziemy się bez niego, damy sobie radę". O Kuleszy wiedział jeszcze chorąży Żuraw, któremu powiedziałem, że Kulesza wyjeżdża i przestał być naszym komendantem.
Chorążemu Brzytewce powiedziałem, że jestem Komendantem Obwodu Z.W.Z. w Grajewie i czynię go swoim zastępcą i nadal pozostaje on Obwodowym Szefem Uzbrojenia.
Dlaczego samowolnie przejąłem funkcję Obwodowego Komendanta Z.W.Z w Grajewie? Otóż dla tej jedynie przyczyny, że zdołałem już mniej więcej dokładnie poznać wszystkich starszych podoficerów-członków Naszej organizacji i przyszedłem do wniosku, że żaden z nich tej funkcji nie zechce przyjąć, gdy rozmówi się z Kuleszą i aby nie dopuścić nikogo do rozmowy z Kleszą i zarażenia się jego pesymizmem, postanowiłem chwilowo pozostać Komendantem Obwodu.
Fragmenty wspomnień Władysława Świackiego, ps. "Sęp", który był naocznym świadkiem wydarzeń z 1941r. (ze zbiorów Towarzystwa Przyjaciół 9 PSK w Grajewie)
Komentarze (0)