czwartek, 21 listopada 2024

Kultura i rozrywka

  • 3 komentarzy
  • 10385 wyświetleń

„Okruchy wspomnień” 37/16

Antoni Czajkowski, felieton nr 37-16 z cyklu „Okruchy wspomnień”

UCZYŁEM W LO

   Ktoś mądry wprowadził od 1 września 1967 do siatki godzin Liceów Ogólnokształcących jako nowy przedmiot wychowanie muzyczne. Zbiegło się z moim rozpoczęciem pracy w SP 4. Zaproponowano mi dodatkowo zajęcia w grajewskim Liceum. Początkowo w dwóch klasach pierwszych po 2 godziny tygodniowo. Co roku dochodziły nowe klasy, jeszcze po 4  godziny popołudniowe na chór, zespół wokalny i chyba po trzech latach przeszedłem na etat. W szkole średniej pracuje się inaczej i łatwiej. Jest mniejszy hałas na przerwach, większe skupienie na lekcjach a na popołudniowych zajęciach artystycznych można robić program na wyższym poziomie.                                                                       
   W uzgodnieniu z dyr. Walerianem Mięsikowskim w umówiony dzień przyszedłem na swoje pierwsze lekcje. Moi profesorowie, przed którymi dwa lata wcześniej zdawałem maturę, pomogli mi pokonać (nie ma co ukrywać) tremę, Po pierwszym „dzień dobry” w pokoju nauczycielskim ku memu zadowoleniu powitano mnie zwyczajnie, jakbym już dawno pracował. Razem ze mną pracę rozpoczęło kilkoro młodych nauczycieli: Krysia Markowska od W-F, czołowa oszczepniczka w kraju, polonistka Marysia Niewulis i Benek Turowski od prac ręcznych.                                           
 Z dystansem do nut w podręcznikach, omijając piosenki realizowałem to co uznałem w szkole średniej za najważniejsze. Uczyłem historii muzyki z literaturą. Miałem nawet swój magazynek muzyczny, w którym dzięki dyrektorowi rosła cenna płytoteka winyli odtwarzanych na czeskim gramofonie „Tesla”, dużo lepszym od poczciwego „Bambino”. Średniowiecze, Barok, Oświecenie, Romantyzm, Szkoły Narodowe, Impresjonizm, Muzyka Współczesna itd. Każdy okres ma swoją stylistykę, charakterystyczne formy, kompozytorów i wspaniałe utwory. Wszystko jest jednym wielkim ciągiem rozwoju wielogłosowości: od pierwszych, średniowiecznych śpiewów w kwintach i oktawach, prostych skal aż do wielkich form symfoniczno – operowych. Nie będę zanudzał czytelników szczegółami. Chodziło o to by w toku trzyletniego kursu od klasy I do III (w IV przedmiotu nie było) pobudzić młodzież do zainteresowania się klasyką i przygotować do obcowania z filharmonią. Czy to mi się udało? To są rzeczy niemierzalne. Myślę, że jeśli  młody człowiek ma podaną z pasją opowieść o epoce i jej najwybitniejszych artystach ilustrowaną muzyką to jakiś ślad w duszy pozostaje. Atrakcją jaką wprowadziłem na lekcję były testy, a jeszcze większą ich sposób przeprowadzenia. Trzy razy w półroczu, inne w każdej klasie były oceniane przez tych, którzy je pisali. Na czystej kartce z imieniem i nazwiskiem, klasą i datą uczniowie sami wpisywali numer kolejnego pytania i pod nim litery: A, B,C,D symbolizujące cztery warianty odpowiedzi. Dyktowałem dwukrotnie każde z 15 pytań. W każde trzeba było się wsłuchać i zaznaczyć jeden raz , bez skreślenia czy poprawki (nigdy ołówkiem) jedną z czterech liter. Po sprawdzeniu wypełnione kartki pozostawały na ławkach i po każdej cyfrze ogłaszałem literę prawidłowej odpowiedzi. Uczniowie opisywali pod testem liczbę trafień. Stopień określała liczba trafień i taki sobie wystawiali parafując własnym podpisem. Na zebrane kartki przykładałem szablon odpowiedzi i oceny wpisywałem do dziennika. Nigdy nie natrafiłem na oszustwo. Sprawdzian odbywał się w idealnej ciszy i trwał zaledwie połowę lekcji. Uczniowie byli uprzedzenia, że korzystanie z rozumu kolegi może być ryzykowne. W trakcie dyktowania przechadzałem się pomiędzy ławkami robiąc nagłe, komiczne zwroty w stylu Jasia Fasoli. Pilnowałem aby nie ściągali bardziej dla zabawy. Niektóre tematy lekcyjne uzupełniałem grą na akordeonie lub na pianinie. Była klasyka, jazz, rozrywka. Nic mocniej nie przemawia do duszy człowieka jak muzyka na żywo. Spotkana w pociągu Basia Zalewska, dzisiaj właścicielka kwiaciarni na ul. Wojska Polskiego powiedziała mi, że dojeżdża do PSM w Ełku ucząc się na flecie, i że w jej decyzji mam swój udział. Akordeonista Michał Olchowik nie ukrywa, że jest moim naśladowcą. Na ostatnim Zjeździe Absolwentów grupka dawnych uczniów spontanicznie obsiadła mnie przy stoliku i komplementowała. To miłe gdy młodzież po latach docenia, że pedagog oddawał im coś najcenniejszego.                                                                                                              
   Osobną kategorię stanowiły artystyczne zajęcia popołudniowe. Po dwa razy w tygodniu robiłem próby z chórem i z zespołem wokalnym. Wcześniej prowadziłem chór w SP 4 ale wiele nadziei w nim nie pokładałem. Krtań, struny głosowe i klatka piersiowa są w fazie rozwoju i wielkiego śpiewania z dzieci nie wyciśniesz chociażby z powodu i ograniczonej skali głosu. W LO w krótkim czasie zorganizowałem prawdziwy chór trzygłosowy, na który pisałem własne opracowania. Zaczynaliśmy od prostych piosenek ludowych. Z czasem pieśni i piosenki artystyczne. Dopingiem były występy na okolicznościowych akademiach w sali kina „Przyjaźń”. Jedynie szkoły średnie tj. LO i Technikum Rolniczo – Łąkarskie w Wojewodzinie były w stanie szybko bo na rocznicę Rewolucji Październikowej przygotować program. Bywało, że robiliśmy koncert z okazji Święta Pracy. Jak zwykle nikt z młodzieży recytującej czy śpiewającej nie zwracał uwagi na ideologię. Dla nauczycieli prowadzących też liczył się poziom artystyczny. I słusznie. Kształcenie wrażliwości w tej sferze pozostaje przydatne na całe życie. Z chórem LO wystąpiliśmy któregoś roku nawet w koszarach z okazji październikowego święta Wojska Polskiego. Wymyśliłem aby dziewczyny przebrać w koszule wojskowe. Pomysł poparł dowódca i cała, prawie czterdziestoosobowa grupa poszła do magazynu mundurowego. Błyskawiczna przebiórka, koncert pieśni wojskowych z nieśmiertelną „My ze spalonych wsi” na zmianę z anegdotami z żołnierskiego życia w największej sali Jednostki i powrót uśmiechniętego po takiej atrakcji towarzystwa do magazynu. Nie pamiętam czy po występie była tradycyjna grochówka „artyleryjska”.                                                                                  
      Drugą formą na wyższym artystycznie poziomie był trzygłosowy zespół wokalny „Podlasianki” złożony z najbardziej utalentowanych wokalistek, z dobrym słuchem harmonicznym. Utworzyłem grupę na wzór popularnego w kraju szkolnego zespołu „Filipinki”.  Pierwszy skład tworzyły: Basia Gosiewska, Iza Olszewska, Basia Smoczek i Basia Wiśniewska. Solo śpiewała Basia Wiśniewska i dołączała w razie potrzeby Hania Sokołowska. Okazji do śpiewania dziewczęta miały wiele. Szkolne występy okolicznościowe, Dzień Nauczyciela, akademie, konkursy piosenki harcerskiej, żołnierskiej, radzieckiej. Na ten ostatni trafił się wyjazd na do Hajnówki. „Podlasianki”, o których było coraz głośniej zaprezentowały się pięknie, chyba zdobyły jakieś wyróżnienie a Hania Sokołowska jedną z głównych nagród obok Janusza Sobolewskiego z Goniądza, późniejszego laureata Złotego Samowara na Gali Festiwalu Piosenki Radzieckiej w Zielonej Górze. Zespołowi wokalnemu „Podlasianki” aranżowałem utwory i akompaniowałem na fortepianie. W LO po raz pierwszy wykorzystałem swoje ciągotki impresaryjne. Zorganizowałem w szkole i w kinie dla uczniów innych szkół koncerty Warszawskiego Kwintetu Akordeonowego z samym twórcą nowoczesnej szkoły miechowania prof. Lechem Puchnowskim.

                                                                                                       
     Siedmioletnia praca w LO im. M. Kopernika w Grajewie była chyba najprzyjemniejszym okresem w moim życiu pedagogicznym. Dobrze czułem się w roli nauczyciela i myślę, że nie dałem powodu aby uczniowie czuli się że mną inaczej. Młodzież w każdym pokoleniu jest taka sama: rozdokazywana, inteligentna, skora do śmiechu, życzliwa, otwartą na świat, pełna optymizmu, nigdy złośliwa. Tego uczy się w późniejszym życiu od dorosłych. Przez moją pamięć przewija się jeszcze mnóstwo twarzy. Niektóre kojarzą mi się z nazwiskami lub imionami, zawodami sportowymi lub występami. Błyskawiczną popularność zdobył kabaret „Biriuk” – samorodna inicjatywa utalentowanej grupki uczniów zapewne pod wpływem konkursu piosenki radzieckiej. Ich humor miał swoją wartość dla młodej widowni. Śmiała się również prof. Halina Gronert, ja i inni nauczyciele, którzy mieli okazję ich oglądać. We wrześniu 1973 roku Szkoła organizowała pierwszy Zjazd Absolwentów. Moją „Piosenkę na Zjazd Absolwentów” zaśpiewały „Podlasianki” w odmłodzonym składzie. Uroczystość rozpoczęła się od wzruszającego wykonania przez chór „Gaude Mater Polonia” w trudnym opracowaniu prof. Jana Kaniewskiego z warszawskiej PWSM. Wszyscy goście powstali z miejsc...                                                                                                                        
      Pracę w LO zakończyłem jesienią 1974. Od października objąłem funkcję dyrektora nowopowstałej PSM I stopnia. Kilka lat później wychowanie muzyczne w Liceach zostało zlikwidowane. Kto wie? Gdyby zostało utrzymane a jeszcze i rozszerzone na całe szkolnictwo średnie może dzisiaj mielibyśmy bardziej wykształconą muzycznie Polskę?                              
   Dziękuję Basi Smoczek – Rutkowskiej za cenne uzupełnienia i zdjęcie „Podlasianek”.

                                                                               Antoni Czajkowski
    

                                                                              

               

Komentarze (3)

Piękne czasy.... dzięki

Pani Kazimierska,wspanialy nauczyciel przez wiele lat prowadzila chor w szkole nr.2,bylo duzo wystepow,moze ktos ma takie zdjecie,bardzo mila,wspaniala pani ELA:))))

bardzo ładny artykuł i zdjęcia super kiedyś to były piękne czasy

Dodaj zdjęcie do komentarza (JPG, max 6MB):
Informacja dla komentujących
Redakcja portalu nie ponosi odpowiedzialności za treści publikowane w komentarzach. Zastrzegamy mozliwość opóźnienia publikacji komentarza lub jego całkowitego usunięcia.