SP 1 GRAJEWO
Zastanawiam się ilu z nas wraca myślami do swoich pierwszych, dziecięcych lat nauki w szkole podstawowej. Po jej ukończeniu wchodzimy w pierwszy okres kociej młodości. Po nim rozsmakowujemy się radością dojrzewania. W następnym etapie przez długie lata jesteśmy zaoferowani utrzymaniem rodziny i walką o swoje miejsce w życiu. Zwalniamy tempo gdy dnia pewnego zobaczymy w lustrze twarz zmęczonego, starszego człowieka z bielą na skroniach, gdy pierwsze z wnucząt zwraca się do nas babciu lub dziadku. Nawet wtedy tamten pierwszy etap edukacji leży wciąż nierozpakowany gdzieś na dnie szuflady pamięci. Często dopiero po wielu latach zaczynamy zastanawiać się co tak naprawdę było ciekawego w szkole podstawowej? I wtedy wszystko zaczyna przybierać właściwe proporcje. Ba! Zaczynasz odkrywać smaczki świata, którego jesteś jednym z ostatnich świadków.
W Sierpniu 1953 roku mój Tato zwolnił się na krótko z pracy w Sądzie Powiatowym, wziął mnie za rękę i pomaszerowaliśmy ulicą Szkolną. Przez oberwaną, metalową furtkę weszliśmy na pusty o tej porze plac z samotną budką hydroforni. Za budynkiem toalet wśród nielicznych, sąsiednich domków jednorodzinnych dzisiejszego osiedla Szkolna, górował staruszek – wiatrak z nieruchomymi, postrzępionymi skrzydłami. Oglądałem się na tę budowlę z gontów, która miała swoje najlepsze lata dawno za sobą, zanim weszliśmy w drzwi. W kancelarii urzędowała starsza, czarnowłosa Pani Sekretarka. Z godnością maczała pióro w kałamarzu i wpisywała moje dane do księgi uczniów. Gdy skończyła wzięła do ręki półokrągłą suszarkę z ligniną. Przyłożyła do świeżego wpisu, zakołysała w obie strony i niespiesznie zamknęła księgę. W ten sposób zostałem uczniem SP 1. Niecierpliwie czekałem na ranek 1 Września. Wszystkich uczniów zebrano przed budynkiem i ustawiono klasami. Przyprowadzony przez Mamę dotarłem do wychowawczyni mojej IA. Czubek jej głowy zdobił pleciony warkocz. Miała piękne imię i nazwisko: Anna Gosiewska. Po przemówieniu Ministra Oświaty i Wychowania z wystawionego w oknie radia wystąpił pan dyrektor Józef Perkowski po czym weszliśmy do klasy. Tam od pierwszych minut brylowała Basia Bieńkowska. Biegała od ławki do ławki i niską barwą głosu, którą ma do dzisiaj coś nam perorowała. Uczyłem się razem z Wieśką Nejman, moją sąsiadką z podwórka. W grupie dziewcząt była m.in. Ela Mulewska, córka właścicieli sklepiku z ul. Rudzkiej i kuzynka mojej żony, córka czapnika pana Andruka, Halina Chorosz, Teresa Pisowacka, Lila Sitek farmaceutka i inne, których nazwiska zdarł czas. Siedziałem w jednej ławce z Krzyśkiem Mioduszewskim, dzisiaj lakiernikiem samochodowym, Henio Dziakiewicz imponował mi później grą na akordeonie a Fredek Zwoliński tym, że jego tata pracował jako zawodowy kierowca w Ochotniczej Straży Pożarnej. Kilka lat później talentem do piłki nożnej zabłysnął Andrzej Dawidowski, wieloletni zawodnik Mazura Ełk. Po dzwonku pierwszą czynnością było rozłożenie na ławkach piórników. Obsadka z kilkoma zapasowymi piórami była w nim najważniejsza. Pośrodku ławki w jej szczycie był okrągły otwór na kałamarz. Atrament do niego wlewała z dużej butli osobiście nasza Pani. Najtrudniejsza była nauką czytania i pisania z elementarza. Głowa pierwszoklasisty w ciągu lekcji ma tak rozbiegane myśli, że skupienie się na literach, wyrazach i zdaniach czasami idzie opornie. Wiele urozmaicenia wnosiły ówczesne pomoce naukowe. Patyczki były przydatne na matematyce. Pomagały pojąć układ dziesiątkowy i rozwiązywać w domu słupki. Plastelina, kasztany, żołędzie, kwiaty jesienne i wiosenne kształciły wyobraźnię i pobudzały zainteresowanie przyrodą. Obowiązkiem każdego ucznia było przynosić na lekcję rysunków blok z kartami w formacie A3 a na prace ręczne zeszyt z papierem kolorowym. Pod kierunkiem pani Natalii Borkowskiej uczyliśmy się rysować perspektywę, robić wycinanki i kompozycje plastyczne. Elementarzową wiedzę o świecie uzupełniał „Świerszczyk” i „Płomyczek” a w starszych klasach „Płomyk”. Zuchy i harcerze mieli także swoje gazety: „Zuch” i „Świat Młodych”.
Każde, kolejne pokolenie ma szkolne życie naznaczone piętnem swego czasu i momenty takie a nie inne, które nie wiadomo dlaczego zapamiętujemy na zawsze Niedługo po moim rozpoczęciu nauki stary wiatrak rozebrano. Po latach zobaczyłem go w tle na jednym ze zdjęć piłkarzy grajewskiej „Warmii”, w którymś z kalendarzy. Jakiś czas później zlikwidowano również drewnianą hydrofornię sprzed sali gimnastycznej. Na którejś przerwie spacerowałem wokół piwnicznych okien szkoły zaglądając do środka. W jednym z pomieszczeń od strony kolei zobaczyłem betonowy stół z wgłębieniem wielkości ciała ludzkiego. Poczułem dziwny niepokój i starałem się tam więcej nie zbliżać. Przypomniałem o słowach Mamy, że w czasie wojny w szkole mieścił się niemiecki szpital wojskowy. Później pojąłem, że to był stół sekcyjny. Zniknął również pod koniec mojej nauki.
W drugiej klasie biedni nauczyciele byli zobligowani zmuszać nas do naśladowania wzorów radzieckich i wyglądu jak Kola i Sasza. Opór przeciwko strzyżeniu na zero był w szkole powszechny. Niestety, raz się złamałem ale już nigdy więcej. Był okres, że nosiliśmy chusty jak radzieccy pionierzy a od piątej klasy uczyliśmy się obowiązkowo języka rosyjskiego. Uczył nas przedwojenny nauczyciel pan Ciszewski. Zacny człowiek, który wrócił z Syberii. Grał na skrzypcach więc miał z nami i muzykę. Od tejże piątej klasy mieliśmy podręcznik – śpiewnik z zestawem propagandowych piosenek socjalistycznych, rosyjskich frontowych i polskich ludowych. Uczyliśmy się obowiązkowo hymnu Światowej Federacji Młodzieży Socjalistycznej zaczynający się od słów: Naprzód młodzieży świata... piosenki o traktorach ze słowami: Hej, wy konie rumaki stalowe… albo Wołga, Wołga mać radnaja… Piosenki z tamtych lat sławiły Stalina, socjalizm, niezwyciężony Związek Radziecki, no i walkę. Człowiek mały i duży musiał ciągle o coś walczyć: o pokój, o socjalizm, o lepsze jutro albo nienawidzić imperializm amerykański. W gazetach i w radio kapitalizm umierał. Jeśli rzeczywiście to miał długą i piękną śmierć. Świadczyły o tym wakacyjne wizyty Grajewian mieszkających na stale na Zachodzie, szczególnie w USA. Ich ubiór, luz i lekkie wydawanie pieniędzy nawet nam dzieciom dawało wiele do myślenia. Zanim skończyłem szkołę podstawowa stalinizm w swojej czystej, bałwochwalczej postaci odszedł do historii.
Lubiłem swoją podstawówkę. Zapamiętałem charakterystyczny dźwięk dzwonka. Cały mosiężny z rączką wprost wyrywał nas na przerwę, jak skowronek. Dzisiejsze drzwi do Gimnazjum były zamknięte na głucho. W holu wejścia była ulokowana Spółdzielnia Uczniowska z dojściem ze szkolnego korytarza. Cieszyła się dużym powodzeniem. Towarem były pióra, ołówki, gumki, zeszyty, także bułeczki, lemoniada i oranżada. Pewnej srogiej zimy, ku naszej radości, przez ponad miesiąc chodziliśmy do szkoły co drugi dzień z powodu pilnego instalowania centralnego ogrzewania. Zajęcia nie odbywały się w klasach remontowanych lecz na zmianę w pozostałych opalanych piecami. Przeżyłem również okres gdy po religii stalinowskiej prawdziwa religia z kościoła przeniosła się do szkoły. Naszym katechetą był ksiądz Mikołajczyk, człowiek o nieprzeciętnym poczuciu humoru. Gdy po dłuższej nieobecności powrócił lekcję zaczęliśmy nie od tradycyjnej Zdrowaś Maria łaskiś pełna.... Bardzo lubiany przez nas i nauczycieli duchowny usłyszał nagle Avę Maria gracja plena... Do tej niespodzianki po łacinie przygotowała nas matematyczka pani Mikołajewska. Później lekcje religii wróciły do zimnego kościoła. Siedzieliśmy w kaplicy albo w pierwszych ławkach prawej nawy. Meble kościelne były piękne, szczególnie stalle na prezbiterium. Lśniły wszystkie ciemnym kolorem. Nie wiem czy słusznie zostały dawno temu wymienione. Przy wyjściu ze świątyni chyba stoją jeszcze konfesjonały. Podczas mojej nauki był głośny protest matek przeciwko zdejmowaniu powieszonych w klasach krzyży. Wspominam ciepło energiczną panią Ciszewską nauczycielkę biologii i jej pełne oburzenia: Draniaczki! Łotrzyki! – gdy zbyt mocno rozrabialiśmy. Przychodziła do szkoły nawet w wakacje aby z pomocą nielicznych, chętnych uczennic podlewać przyszkolny ogródek. Pan dyrektor Perkowski o niskim, bardzo męskim głosie był chyba najstarszym pedagogiem. Uczył rosyjskiego. Nie baliśmy się jego. Był zbyt powolny i za spokojny na nasze figle.
Jeszcze jeden moment związany z grajewską Szkołą Podstawową nr 1, który utkwił w mojej pamięci. Oto ostatnie zakończenie roku szkolnego w czerwcu 1960. Wystąpiłem wówczas w części artystycznej. Nasza nauczycielka języka polskiego pani Skowrońska przygotowała z moim udziałem monolog z „Płomyka” o tym jak zamierzam spędzać wakacje. Trzymałem w ręku słoik z wodą, w którym pływała złota rybka. W drugiej miałem kij udający wędkę i rozśmieszałem uczniów i rodziców licznie zebranych w sali gimnastycznej. W upalne południe podwójnie szczęśliwy, bo z udanego, aktorskiego debiutu i ze świadectwem ukończenia szkoły wracałem do domu.
Dzisiaj kiedy idę na spacer ulicą Szkolną bywa, że zachodzę do mojej podstawówki na kilkanaście minut i błądzę po korytarzach. Przypominam znane mi miejsca i chwile. Za każdym razem wchłaniam w nozdrza ten sam zapach kredy i plasteliny. Po tyłu latach pozostał w ścianach. A w domu trzymam reprint mojego elementarza Falskiego. Nie zaglądam do niego za często. Nie chcę, żeby moje kocie wspomnienia spowszechniały.
Dziękuję Heniowi Grabowskiemu, Wackowi Pankiewiczowi i Jankowi Romanowskiemu za zdjęcia. Unikatem jest przedwojenne zdjęcie nr 2. Na środku dyr. Józef Perkowski. Drugi z prawej Jan Romanowski, powojenny kierownik kina „Przyjaźń”, ur. 1924 ro. Klasa IV-V.
Antoni Czajkowski
Miejska Biblioteka Publiczna w Grajewie
i
Grajewskie Centrum Kultury
serdecznie zapraszają
na spotkanie autorskie z Panem Antonim Czajkowskim
16 VI 2016 r.
Sala klubowa GCK godz. 17.00
Spotkanie połączone z promocją książek "Wierszem..." i "Australijczyk"
wtorek, 19 listopada 2024
wtorek, 19 listopada 2024
Pięknie pan przedstawił to wszystko.
Panie Antoni bardzo powoli przeczytałem wspomnienia z tamtych lat. Czytając przypominały mi się tamte lata z łeską w oku. Chcialbym żeby tamte lata cofnąć i przeżyć jeszcze raz. Bardzo dziękuje za Pana felietony z tamtych lat.
pamietam to drewniana bude/hydrofornia przed szkola nr 1, to kawalek dawnego GRAJEWA,pamietam tez p. PERKOWSKIEGO nauczyciela rosyjskiego,ktorego nie wspominam tak mile
Jestem także uczennicą tzw.Jedynki. Co za fantastyczne wspomnienia z tych lat. Była dyscyplina, było poszanowanie nauczyciela. Skromny szkolny strój, fartuszek z białym kołnierzykiem i do tego obowiązkowa tarcza-to symbol uczniowski. A dziś co? Ida do szkoły osoby w obciśniętych getrach, byle jak w byle czym i nie zawsze czystym,świezym, uprasowanym. Jak by można było przywrócić ten estetyczny strój-ach , tylko wzdychać do tamtych lat. Dzis swiat do góry nogami stanął. Ogólne rozprężenie i to nazywa się luz w szkole, na ulicy..
Dzieci , młodzież nie baczą ze mijaja osobę starszą, że powinno dac się pierszenstwo starszemu, chromemu i matce z dzieckiem, z wózkiem. Ida bo Oni są przecież, bo do nich swiat należy, a ty stary człowieku ustąp, zamilcz i Broń Boze nie zatrzymaj wzroku na palących małolatów. To dopiero jest raj życia obecnie, tak. Z postępem, przebojem :a co z Tego wyrośnie>Jaka przyszłość narodu. świata???? Oczywiście ,ze mamy tez wspaniąle dzieci, dobrze ułożoną, zdolna ,taktowna młodzież i to od nich bije optymizm, uprzejmość i uśmiech . Kazde pokolenie ma swoje dobre, złe , miłe mniej radosne wspomnienia z czasów szkolnych i to super indywidualne"kino" . Ukłony dla zaglądających tu aby przywołać dawne czasy z ławki szkolnej.