Chciałabym napisać o szczęściu, miłości, spełnieniu, spokoju, niestety na co dzień widzę i słyszę o bólu, rozterkach, upokorzeniach, walce, beznadziei, cierpieniu, niezadowoleniu ze swojego życia, pracy, braku perspektyw, porzuconych marzeniach.
Na pewno wśród nas są ludzie szczęśliwi, widuję ich na zdjęciach z dnia ślubu, na facebooku – gry rodzą się dzieci. Jednak zdecydowana większość ludzi mojej codzienności to osoby, które tkwią w swojej indywidualnej matni, z której nie potrafią się wyzwolić.
Ktoś powie – widzimy to co sami nosimy w sercu. Otaczający nas ludzie są odbiciem nas samych. Pewnie tak jest.
Przykre doświadczenia całego dotychczasowego życia są konsekwencją naszego smutku. Zazwyczaj jest tak, że mocno pragniemy zmian na lepsze a jednocześnie strasznie się ich boimy. Tkwimy w matni. Z jednej strony potrafimy nazwać swoje uczucia, oczekiwania ale nie potrafimy odważyć się, by wprowadzić je do swojego życia. Osoba z boku potrafi ocenić nas i nasze umiejętności w pozytywny sposób, my jednak czujemy inaczej, nie wierzymy w siebie.
Widzimy fajne związki, piękne przestrzenie, zmiany u innych i przymierzamy do swojego życia. Okazuje się, że nasz partner nie staje z nami w kuchni, by wspólnie zrobić konfitury, nie pograbi z nami ogródka, nie zaprosi znajomych, by miło spędzić czas, nie pomaluje podniszczonych ścian, by dom wyglądał piękniej, nie kupi biletu do kina, za to umie uciekać. Od obowiązków, rozmów, wspólnych planów. Szukamy w sobie winy, bo najczęściej problemy rodzą się z zaniechania, bądź działania obu stron. Odpuszczamy.
W miejscu, w którym bywam wiele godzin każdego dnia, większość szuka zmiany. Wysiłek, zaangażowanie, lojalna praca i współpraca nie są doceniane. Na korytarzach przemyka się, by nie natknąć na pracodawcę i nie narazić na rzucane bezpardonowo uwagi. Matnia. Sytuacja trudna, bo człowiek chciałby być zauważany, dumny z miejsca, w którym pracuje, otrzymać dobre słowo. To uskrzydla. Nie strach i stawanie na baczność, nagminne znoszenie przykrych sytuacji, tylko dlatego, że w naszym regionie nie ma pracy. Taka jest rzeczywistość większości z nas. Wypalenie.
Należę do osób refleksyjnych, uwrażliwionych na krzywdę, ceniących pasję, jednak moja praca ma niewiele wspólnego z pomaganiem. To rodzi we mnie frustracje i jest męczące. Matnia. A moim marzeniem jest pomaganie. Celem jest znalezienie miejsca, w którym mój wysiłek od razu komuś poprawi byt, uspokoi psyche. Pomagam ludziom codziennie drobnymi gestami, wspierając akcje charytatywne, pomagając sąsiadce, która wychowuje samotnie dwójkę malutkich dzieci, słuchając i rozumiejąc innych. Tylko jakoś chciałabym więcej. By moje życie nie było tylko przeżyte, ale żeby pozostawiło po sobie ślad. Uczę swoje dzieci, by widziały innych ludzi, nie izolowały się, bo ktoś zachowuje się inaczej.
Mam wiele koleżanek, niedocenianych przez najbliższych, zmagających się z codziennością, aktywnych zawodowo, wychowujących dzieci, zawsze na czas, zawsze obowiązkowo, zawsze samych mimo męża na papierze, tkwiących w matni sytuacji.
Jak łatwo jest radzić, jak trudno podjąć działanie. Może gdyby były wokół osoby, które dostrzegą smutek innych życie stałoby się znośniejsze, jaśniejsze, sensowne? Najpiękniej byłoby, by zauważały nas najbliższe osoby. Życie jest przecież wielkim darem ale to ludzie powodują, że się uśmiechamy.
kpw
poniedziałek, 25 listopada 2024
poniedziałek, 25 listopada 2024
Życie jest trudne
bardzo mi smutno bo ja wlasnie tkwię w takiej matni