Warto przeczytać

  • 12 komentarzy
  • 9096 wyświetleń

KINO „PRZYJAŹŃ”

     Kiedy oglądam film 3 D a szczególnie reklamowy zwiastun z agresywnym dźwiękiem w ultra - super - hiper dolby myślę czy to postęp czy podstęp? W Ustce przy plaży w mini kinie  7 D ruszają się fotele i podłoga. Czy kolejna cyfra będzie oznaczać obraz z zapachem? Czym te nowoczesne, jarmarczne efekty będą jeszcze przyciągać widza? Na jakim odbiorcy zależy dzisiaj włodarzom X Muzy? Mam wrażenie, że najlepszy czas dla niebanalnej sztuki filmowej z kinem moralnego niepokoju, z jasnym przesłaniem odwiecznej walki dobra z złem i z wielkimi aktorami minął. Film oczywiście musi zarabiać i przyciąga widza oferując owe elektroniczne błyskotki ale… Futerał myśli, że jest ważniejszy od skrzypiec! - jak mawiał niezapomniany aktor i pedagog prof. Aleksander Bardini. Bywa, że opakowanie przewyższa zawartość. Szybkość zmian w produkcji filmowej za mego życia przerosła wyobrażenia. Porzucam tę oczywistość i powracam do czasów gdy pójście do dawnego kina było przeżyciem ekscytującym i mniej ogłuszającym.


    Pierwsze zetknięcie się z projekcją filmową mieliśmy w szkole podstawowej. Regularnie raz w miesiącu przyjeżdżało kino objazdowe. Schodziliśmy się na całą lekcje do szkolnej świetlicy. Siadałem blisko operatora. Zapamiętałem jego kędzierzawe, ciemne włosy i czerwone policzki. Ten cichy, spokojny człowiek sprawnie obsługiwał przenośny projektor na tzw. wąską taśmę. Byłem tym zainteresowany. Mój starszy brat Stanisław pracował w grajewskim kinie na AP 32 czyli dużym, aparacie projekcyjnym z taśmą o szerokości 32 mm. Co w SP 1 oglądaliśmy? Zwykle było to kilka krótkich, czarno-białych filmów oświatowych związanych np. z przyrodą, biologią, fizyką. Oglądaliśmy geograficzne podróże po kraju z ciekawymi zakątkami i zabytkami. Na końcu bywało coś lekkiego np. bajka lub wspomnienie z wakacyjnego obozu wędrownego jakiejś grupy uczniów. To kino docierało z filmami pełnometrażowymi na wieś. Rokrocznie spędzałem wakacje u rodziny Mamy w uroczej, dzisiaj prawie wymarłej wsi Niekrasze koło Nowej Wsi pod Ełkiem. Któregoś dnia przed wieczorem do pobliskiego gospodarstwa zajechała nieduża kryta ciężarówka lublin. Wieść szybko dotarła do wszystkich. Kierowca i kinomechanik w jednej osobie rozstawił sprzęt z przenośnym ekranem. Znalazły się ławy i krzesła od gospodarza. Do kina pod chmurką po wieczornym obrządku przyszło kilkanaście osób z dziećmi. Po wykupieniu niedrogich biletów gdy zrobiło się ciemno zaczynał się seans. Jakie wtedy pokazywano filmy? Te same co w kinie stacjonarnym. Na początek zawsze Polska Kronika Filmowa a później jak nie filmy polskie z obowiązkową dawką socjalistycznej propagandy to sławne obrazy kina włoskiego lub francuskiego. Na ekranie Gina Lollobrygida, Sophia Loren, Brigitte Bardot, Marcello Mastroianni, George Peck czy Gerard Philippe. Popularność tych sław w Polsce miała swoje oczywiste przełożenie. Dużym wzięciem cieszył się ilustrowany tygodnik „Film” i kilka innych z działem filmowym. Młodzież, szczególnie dziewczęta gustowały w takich tytułach jak „Filipinka” czy „ Zwierciadło”. W damskiej torebce lub w męskiej kieszeni małe, okrągłe lusterko z fotografią ulubionej gwiazdy na rewersiebyło czymś normalnym. 

    Wielkich nazwisk i wielkich filmów było sporo. W mrożącej krew w żyłach francuskiej „Cenie strachu” o kilku straceńcach przewożących przez bezdroża podatną na wstrząsy nitroglicerynę główną rolę grał aktor i piosenkarz Yves Montand. Grajewianie chętnie przychodzili na pełne akcji filmy z serii „Serce i szpada”. Odziany w płaszcz, niezwykle męski Jean Marais toczył pojedynki o swą ukochaną. Filmem zaraził mnie brat Stanisław. Od najmłodszych lat po niedzielnej Mszy św. o 10.00 pędziłem na 11.00, na poranek dla dzieci. W godzinnym programie było kilka bajek. Krótkie filmy przeważnie kukiełkowe kończyły się tzw. kreskówkami Walta Disneya. Najczęściej zabawny kot Jinks pechowo ganiał dwie myszy Pixie i Dixie. Były także znane i dzisiejszemu pokoleniu Mickey Mouse i nie mniej sławny kaczor Donald. Brat bardzo lubił filmy kowbojskie zwane także westernami. Prawie cała amerykańska produkcja już w latach 50 - tych była kręcona na celuloidowej taśmie w technicolorze. Prosta fabuła walki dobra że złem była pretekstem do ukazania wspaniałych pejzaży, refleksyjnych  dialogów i znakomitych kreacji takich aktorów jak Marylin Monroe, James Stewart czy Kirk Douglas. Krajowy, państwowy dystrybutor czyli Centrala Wynajmu Filmów w Warszawie sprowadzała także sfilmowane, amerykańskie musicale. Nie mam najmniejszych wątpliwości, że ich muzyka kształtowała mój taki a nie inny smak artystyczny. W porównaniu do siermiężnych produkcji radzieckich filmy zachodnie prezentowały podobną różnicę w poziomie życia zwykłych ludzi. 
      Grajewska publiczność tłumnie przychodziła do kina. Frekwencją cieszyła się dwie powojenne, polskie produkcje: komedia „Skarb” i „Zakazane piosenki”. Później nastała moda na filmy japońskie jak katastroficzna „Godzilla” i dreszczowiec „Harakiri” reżysera o nazwisku Akira Kurosawa. Scena samobójstwa głównego bohatera przez rozcięcie drewnianym mieczem brzucha mimo czarno-białej kolorystyki wywoływała autentyczne okrzyki przerażenia. Piękne, muzyczne wakacje 1964 roku wzbogaciło kino „Przyjaźń” za sprawą westernu „Rio Bravo”. Wyświetlany przez blisko trzy tygodnie film (tak długo!) gromadził tłumy widzów. Grali w nim najlepsi z najlepszych: urodzony chyba w siodle aktor – legenda John Wayne, piosenkarz, showman Dean Martin, znany z hitu „Everybody Loves Somebody Sometimes” i Ricky Nelson, gwiazda muzyki pop i słynnego przeboju „Hello, Mary Lou”. Dla przepięknej ballady „My Rifle, My Pony and Me” śpiewanej przez Dean Martina z kompanami zbieraliśmy się prawie w każde popołudnie przed kinem niecierpliwie zerkając do góry na wystawiony głośnik w oknie kabiny operatorskiej. Na kilka minut przed tą najważniejsza chwilą siadaliśmy na murku przed wejściem: ja, Waldek Michalak, Leszek Narkiewicz, czasami jeszcze ktoś, czekaliśmy na melodyjny baryton Deana Martina. Gdy zaczynał „The sun is sinking in the west, The cattle go down to the stream. The redwing settles in the nest. It’s time for a cowboy to dream…” byliśmy w niebie. Zdobyć tę piosenkę na płycie było wtedy niemożliwe. Dzisiaj na pstryknięcie palca jest na You Tube.


   Ten felieton nie jest kroniką grajewskiego kina. Ma przybliżyć czytelnikom klimat filmowego życia miasta w tamtych czasach, które nie było monotematyczne. Czekało się również co przyniosą rokroczne, październikowe Dni Filmu Radzieckiego. Obok propagandy Rewolucji Październikowej i Wojny Ojczyźnianej czyli II Wojny Światowej po sowiecku bywała prawdziwa sztuka filmowa z moralnymi dylematami, np. w „Lecą żurawie” z pytaniem co najważniejsze, miłość czy rozkaz i obowiązek? Popularna była ulubiona, komedia Stalina „Wołga, Wołga”, także „Świat się śmieje” z przebojem I. Dunajewskiego „Serce” i powojenna „Dygnitarz na trawie”. Ciekawostką były przyjazdy radzieckiego kina w pociągu. Czy ktoś pamięta jak przy rampie kolejowej zatrzymywały się na kilka dni dwa wagony z Rosjanami w mundurach? W pierwszym kinowym plakaty w oknach zapraszały na bajki i przeważnie na typowo sowieckie, apologetyczne obrazy. Obok przygód z grzecznym zającem i wilkiem – chuliganem kończących się „Nu zajac! Pogadi!” (No zając! Zobaczymy!) tam właśnie obejrzałem słynną „Cenę strachu”.
    Na zakończenie o pracownikach kina. Z tytułu pracującego tam Brata moi rodzice i ja dostawaliśmy miesięcznie pewną pulę darmowych biletów i kartonik z kuponami uprawniającymi do zakupu wejściówek ze zniżką. W praktyce na widok dzieci pracowników bileter najczęściej kiwał głową aby przechodzić. Na niedzielnych porankach filmowych spotykaliśmy się regularnie w stałym gronie: ja, Jurek, Zenek i Wiesiek Buzon, Janek i Zenek Romanowscy i Wiesiek Wiśniewski. 
   Pan Jan Romanowski jak przystało na kierownika zachowywał powagę ale widać było, że ma poczucie humoru. Stanisława Buzona pamiętam jako serdecznego człowieka pełnego spokoju i życzliwości dla ludzi. Był nie tylko kierownikiem kabiny. Miał zdolności plastyczne. Wypisywał przepięknym liternictwem plakaty. Przemknęły mi przez pamięć twarze bileterów: pani Buzonowa (niedawno zmarła w sędziwym wieku), pozornie ostra pani Aleksandra Bućko, pani Górska, pan Zyskowski. Widzę jak palacz pan Górski wrzuca węgiel przez otwarte, prawe frontowe drzwi i coś mi opowiada po moim „dzień dobry”…                 
… Siedzimy z Jurkiem, Wieśkiem, Jankiem i Zenkiem w pierwszym rzędzie czekając na popołudniowy seans. Jak zwykle kręcimy się, wstajemy, siadamy trzaskając drewnianymi krzesłami. Kwadrat sceny jarzy się obramowany czerwonymi lampkami. Za chwilę boczne światła nieco przygasły. Przez głośniki słychać szelest kładzionego na płytę winylową ramienia kabinowego adaptera. O? Przestali nadawać modny przebój Barbary Muszyńskiej „Que Sera, Sera”. Leci najnowszy hit duetu Natasza Zylska i Janusz Gniatkowski „Kobieta i mężczyzna”…. Kobieto, kobieto choć tyle masz wad, bez ciebie cóż wart, cóż wart byłby świat?... Nic dodać, nic ująć. A na ekranie kolorowe przezrocza z reklamami.
… Cichnie muzyka. Gaśnie światło. Na ekranie czołówka z sygnałem Polskiej Kroniki Filmowej. Narrator głosem Andrzeja Łapickiego dowcipnymi komentarzami wywołuje śmiech … 
Naprawdę to było wczoraj!
   Dziękuję za pomoc właścicielom większości zdjęć: Jankowi i Zenkowi Romanowskim.

 

 Antoni Czajkowski, felieton z cyklu „Okruchy wspomnień”

 

Archiwum felietonów

Komentarze (12)

Pamiętam, jakby to było wczoraj...
Kino Przyjaźń to dla mego, powojennego pokolenia najważniejszy przybytek kultury, telewizji nie było.
Poranki dla dzieci w niedzielę, potem filmy, zwłaszcza westerny, albo radzieckie wojenne, jako dziecko uwielbiałem je.
Pamietam do dziś tytuły sprzed 60 lat (!), Płomienne serca, Na tropie U202, Dzieci partyzanta itd, , no i westerny, Winchester 73, Jeździec znikąd, Rio Bravo...Zawsze na poczatku miesiąca wywieszano "terminarz" filmów na dany miesiąc, pisany pieknym pismem pana Buzona, nas, jako dzieci interesowało ile jest westernów i od ilu lat, żeby bileterzy wpuścili, pamietam ich wszystkich.
Wspaniale wspomnienia, ładnie to Tolek opisał.
Brawo.

Felietony Tolka to taki wehikuł czasu dzięki którym można cofnąć się w czasie.Jako,że jestem w wieku autora miło wspominam tamte czasy jak i wspomniane Kino Przyjaźń.Pamiętam jak wśród widzów seansów porankowych zawsze oglądać można było bajki a wśród niemalże etatowych widzów spotykałem Waldka Michalaka,Poldka Ciołkiewicza z bratem,córkę dow.grajewskiejjednostki wojskowej Gołdyn,Piotra Klosa który straszył co młodszych widzów(w wyni,u choroby był lekko upośledzony)Janka Gogacza,Sylwka i Jurka Nowickiego ,później z wiekiem uczęszczało się na filmy od lat 16-18.W Kinie wyświetlano przeważnie filmy radzieckie.Dzięki opetatywności kierownictwa (p.Romanowskiego i p.Buzona)do Kina zaczęto sprowadzać filmy zagraniczne.Filmy te mimo,że oceniane były przez krytyków filmowych jako bezwartościowe i złe-były kasowe i wyświetlane były tygodniami.Nie było tak łatwo otrzymać zezwolenie na przetrzymanie dzień,dwa nie mówiąc tygodniach.Po wyświetleniu dany film odsyłany był do Kina w Ełku.Filmy oceniane przez krytyków filmowych jako wybitne nie cieszyły się zainteresowaniem widzów i sala kinowa niejednokrotnie świeciła pustkami lub wogóle nie były wyświetlane z powodu braku widzów.Właśnie dzięki filmom zagranicznym reperowany był budżet Kina.Rozpoznałem pracowników Kina poza jedną panią która siedzi obok p.Stanisława Buzona.Pozdrowienia dla autora felietonu-robicie z Tomkiem Dudzińskim dla potomnych dobrą robotę.

Pamiętacie strzelnicę obok kina?

Kino nic się nie zmieniło. Filmy są raz lepsze raz gorsze. A te mini kina proszę nie mylić z prawdziwym kinem. Zbieżność nazw ... ot tyle.

I to było prawdziwe GCK tylko z jednym kierownikiem i nieliczną obsługą i potrafiło same się utrzymać bez wioskowej kasy. Z R napisz ilu pracowników obsługiwało te GCK .

Grajewskie kino "Przyjaźń" jak i inne kina z byłego woj.białostockiego podlegały WZK (Wojewódzki Zarząd Kinematografii) w Białymstoku.Tam także mieściły się Zakłady Naprawcze Sprzętu Kinotechnicznego jak i Serwis.Dyrektorem WZK był pan.Krcal zaś z/cą d/s technicznych inż.Szumel.W połowie lat 60-tych przy WZK powstało Zaoczne Technikum Kinotechniczne w którym nauki pobierali prac.kin z województwa białostockiego.W grajewskim kinie zatrudnionych było:
kierownik,kasjer,2 bileterów,palacz,2 kinooperatorów,1 pomocnik kinooperatorów.Jako pomocnik kinooperatora zatrudniani byli absolwenci zasadniczych szkół zawodowych o profilu elektrycznym.W kabinie kinooperatora pod czujnym okiem szefa pana Stanisława Buzona uczyli się szkoły życia.W kabinie gdzie stały aparaty projekcyjne nie miał prawa znajdować się nawet pyłek kurzu (porysować mógłby taśmę filmową)Aparaty projekcyjne oświetlane były nie za pomocą żarówek tylko za pomocą elektrod.(jak przy spawaniu elektrycznym)wytworzony łuk oświetlał projektor.Podczas projekcji filmu pracowano na dwu projektorach, kiedy z jednego leciała projekcja filmu na drugi zakładana była szpula z dalszą jego częścią i oczekiwano na znak kiedy można byłoby uruchomić drugi.Zazwyczaj film składał się z 5-7 szpul gdzie na jednej z nich była POLSKA KRONIKA FILMOWA.Zaznaczam,że było to pod koniec lat 60-tych

Biletów bezpłatnych tzw podwójnych pracownicy dostawali szt.4 natomiast kartonikowych kuponów było 10 szt. Aby w Polsce dostać się do kina należąło do nich mieć upoważnienie wydającego czyli kier. kina, nie dotyczyło to biletów podwójnych.Bilety okazywało się w kasie poza kolejką.Szczęściarzami byli właściciele biletów uczący się w dużych miastach.Oglądaliśmy dużo wcześniej nowości filmowe.Co do załogi kinowej to byli Oni jak jedna rodzina.

Dzięki panie Z więc G CK W jeden tydzień zarabiało na koszty , a w trzy tygodnie wypracowywało dochud . Liczenie jes prostę 300 biletów po 10 zł razy dwa seanse dzięnie to jest 6000 zł razy 6 dni to jest 360000 zł, a płace były na poziomie 1000- 2000 zł ta górna stawka to pensje kierownicze.

"antek"
Z wyliczanki można tak przyjąć ale trzeba wspomieć,że księgowość,kadry,dyrekcja,bhp i innego komórki organizacyjne Wojewódzkiego Zarządu Kinematografii mieściły się w Białymstoku tam także były własne zakłady naprawcze sprzętu oraz jego serwis.Dodałbym,że w tamtym okresie większość ludzi nie posiadała telewizorów,video, komputerów-więc kino było takim centrum kultury.Wszelkie plany dot.modernizacji kina łącznie z remontami zapadały w WZK i z tam płynęła kasa.




Widownia w kinie podzielona była na dwie części, I miejsca i II miejsca, oczywiście plus balkon.
II miejsca od połowy sali pod sam ekran.
Ostatni rząd pod ścianą był przeznaczony dla.... Przodowników Pracy, taki był napis na tylnej ścianie w latach 50-ych..
Niby że im dalej, tym większy komfort oglądania, co nie do końca było prawdą, bo ekran był nisko, podłoga płaska i z tego ostatniego rzędu to było widać najgorzej.
Najlepsze miejsca tak naprawdę to były na balkonie, nazywało sie to "przy barierce", bo nikt nie zasłaniał.
Dlatego, żeby kupić dobre miejsca, trzeba było zawczasu stanąć w kolejce pod okienkiem kasy, gdzie Pani Wisniewska sprzedawała bilety.
Przestałem chodzić do kina w 1965 jak ojciec kupił telewizor, ale przez jakieś 15 lat kino to była w Grajewie jedyna atrakcja kulturalna.Dobrze to funkcjonowało, dawało ludziom wiele przyjemności, przed kinem gabloty z fotosami, bieżący program, następny program, w poczekalni portrety gwiazd filmowych. Uwielbialem kino, kronika filmowa na początku, dodatek krótkometrażowy, obowiązkowy no i film.

"kinoman do obłędu"przed sceną była takie zagłębienie do którego wejście było piętro niżej a wchodziło się klatką schodową.Tam w latach 50-60tych było to miejsce dla orkiestry.Ta sama klatka była drogą komunikacyjną dla mieszkających tam pracowników KINA.( mieszkał tam kinooperator pan Stanisław Czajkowski oraz bileterka pani Maria Górska z rodziną,lokum tam miała także miejska biblioteka dla dzieci i dorosłych.

Ciekawy felieton pana Antoniego, miałem także zaszczyt być pracownikiem w tym kinie na etacie pomocnika kinooperatora gdzie moim szefem był główny kinooperator pan Stanisław Buzon.Zarobki wynosiły 850złotych do tego wpadało parę groszy premii i czasemjakbył występ estrady "czerwono-czarnych czy Trubadurów dodatkowo wpadało parę groszy.Dla poprawienia budżetu opylało się te 4 podwójne bilety bezpłatne i te 10 kuponów.Zawsze trzymało się w oczekiwaniu na lepszy film-szły jak świeże bułeczki.Obecnie pracownicy GCK nie mają takich profitów.Praca ta być może dobra była dla starszych imających rodziny bo dzień spędzali z rodzinami.Kiedy moi koledzy spędzali miłe wieczory młody naginał do 22-23 w kabinie,w niedzielę także.Rano poranek dla dzieci i wieczorem 2 lub 3 seanse.Wolne zaś były poniedziałki( chyba,że była jakaś estrada czy akademia)





Dodaj zdjęcie do komentarza (JPG, max 6MB):
Informacja dla komentujących
Redakcja portalu nie ponosi odpowiedzialności za treści publikowane w komentarzach. Zastrzegamy mozliwość opóźnienia publikacji komentarza lub jego całkowitego usunięcia.