Pisząc poprzedni tekst, nawet nie pomyślałem, jak szybko życie zweryfikuje niektóre moje konstatacje. Choćby tę, w której stwierdzałem, że nie lubimy siebie nawzajem. Bo okazuje się, że byłem w błędzie. No, może nie tak zupełnie, ale wyszło na to, że na sąsiada liczyć jednak można. Bo w sytuacji zagrożenia wielu grajewian miało okazję przekonać się, iż na sąsiedzie można polegać jak na jakimś Zawiszy. Wprawdzie nie z Grajewa był ten Zawisza, ale z Garbowa, choć to trochę podobne nazwy…
W pechowy piątek, trzynastego (ach, te przesądy…) mieliśmy w Grajewie kataklizm. Wiele ulic ucierpiało, ale chyba w maksymalnym stopniu dotknęło to rejon ulic Konopskiej, Konopnickiej i Łąkowej. Tam wichura nie tylko połamała drzewa, ale także uszkodziła linie energetyczne. Niżej podpisany miał okazję naocznie przekonać się o tym w sobotę, idąc ulicą M. Konopnickiej w sobie wiadomym celu…
No i potem nasłuchałem się opowieści, od których rosło moje serce, choć już i tak jedną komorę ma przerośniętą, ale nie pamiętam, którą…
Po zakończeniu nawałnicy po niektórych ulicach (a może po wszystkich?) chodzili mieszkańcy i sprawdzali, czy innym osobom, szczególnie starszym i niedołężnym, nic złego się nie stało. Nie było prądu, więc nigdzie nie świeciło się jaskrawe światło elektryczne. Zaglądano przez okna do domów, wywoływano sąsiadów. Latarki w rękach, czasem nawet świeczki. Trochę jak w Halloween.
Na szczęście tym razem obyło się w Grajewie bez ofiar w ludziach. Kto wie, może i dzięki temu, że pomoc sąsiedzka dotarła na czas? Następnego dnia, w sobotę, nie trzeba też było nikogo poganiać do usuwania powalonych drzew. Warczały piły spalinowe, elektryczne były tym razem bezużyteczne, przynajmniej na tych ulicach, o których wcześniej wspomniałem.
Kiedy po dwóch godzinach przemierzałem ponownie ulicę M. Konopnickiej, zauważyłem że usuwanie szkód posunęło się żwawo naprzód. I tylko przewody elektryczne nadal leżały na ziemi…
Przyznaję, że ogarnęła mnie radość. Ale tylko na chwilę. Bo dopadło mnie pytanie: Z czego ja się tak naprawdę cieszę? Czy z tego, że dopiero w efekcie zagrożenia zaczynamy interesować się losem bliźnich i sąsiadów? Bo zazwyczaj to interesują nas sąsiedzi, o ile można o nich coś sensacyjnego powiedzieć.
Może się jednak mylę, może w budownictwie jednorodzinnym obowiązują inne reguły niż w bloku, którego lokatorem jestem od lat kilkudziesięciu? Ja ze wstydem przyznaję, że znam mniej niż połowę mieszkańców naszego bloku. Z nazwiska, a nawet i z widzenia.
Jak widać, w moim dzisiejszym tekście pojawiło się mnóstwo znaków zapytania. Nie potrafię odpowiedzieć na wszystkie zasygnalizowane wątpliwości. Ale chyba nie jest u nas w Grajewie aż tak źle, byśmy mieli, jak ci w Warszawie, szarpać sobie nerwy o to, gdzie ma stać pomnik, gdzie krzyż i kto ma prawo krzyż przenieść, a kto nie.
Choć mnie nikt o to nie pyta, powiem jednak, że ta cała zadyma pod pałacem prezydenckim niewiele mnie obchodziłaby, gdyby nie fakt, że wznieciła wśród ludzi tyle negatywnych emocji. A przecież jest Konstytucja RP, która wyraźnie mówi, że sprawy państwa i sprawy kościołów nie powinny się dublować. To jest, że tak powiem zadekretowane.
I jaka szkoda, że uczciwości i rozsądku zadekretować się nie da. Podobnie jak i kataklizmów, których oby już więcej nie było…
Adam Stodolny
tylko w e-Grajewo.pl