Antoni Czajkowski
Felieton z cyklu „Mój punkt widzenia!”
Drodzy Czytelnicy,
Bardzo dziękuję za Wasze osobiste refleksje, wsparcie i zachętę. To buduje. Wiele koleżanek, kolegów, także moich byłych uczniów, chyba rozpoznaję. Na sugestię Córki Marysi zacząłem czytać komentarze. Zawsze się przed tym wzbraniałem pomny, że pod inicjałami, jak za tarczą, często kryje się pospolita zawiść albo frustracja, tak powszechna wśrôd nas Polaków. To trucizna, której unikam. Szanujmy więc wspomnienia, jak w piosence. A może Redakcja zechce zamieszczać zdjęcia, te najlepszej jakości? Janek ma utrwalone widoki pięknej, prawdziwej zimy w Grajewie. Który to był rok? A może podpisujmy się imieniem i nazwiskiem? Nie mamy złych intencji...
OKRUCHY WSPOMNIEŃ – GDZIE SIĘ PODZIAŁY TAMTE KARNAWAŁY?
Zbliża się kolejna sobota tegorocznego, krótkiego karnawału. Jak co roku, to czas zabaw studniówkowych. Na pewno wśród otwierającego bal poloneza, też jak co roku, znajdzie się niejeden, „kulawy” młodzian, dla którego krok staropolskiego tańca jest trudniejszy od zadania z całkami i różniczkami. Pewnie nie miał okazji nauczyć się tańczyć. Aż trudno w to uwierzyć, bo człowiek to homo ludens czyli istota zabawowa, dla którego taniec jest jedną z najstarszych i najpiękniejszych form wyrażania emocji. Niestety muzyka, która zdominowała nasz kraj, sztuce tańca we dwoje wyraźnie nie sprzyja. Dyskotekowy widok drepczących lub kiwających się przy rytmicznym ostinato młodych ludzi jest dla mnie elementem stałym, tak jak folklor albo jak podskoki nastolatków przy muzyce festynowej. Jaka muzyka taki taniec. Miłośnikom dyskoteki nie mam tego za złe. Niech każdy bawi się jak mu wygodnie albo… jak potrafi. Pytanie, czy współczesna muzyka taneczna mobilizuje do nauki tańca towarzyskiego? Przy całym szacunku dla ludzkich gustów twierdzę, że nie! Od początku lat dziewięćdziesiątych media, głównie komercyjne stacje radiowe, w proporcjach niespotykanych nigdzie na Zachodzie lansują w naszym kraju styl muzyki zapędzający Polaków w kierunku kultury afrykańskich pląsów plemiennych. W rezultacie powszechna niegdyś umiejętność stylów tanecznych i gentlemańskie obyczaje z tym związane, tak oczywista dla naszych dziadków i ojców, poszły w zapomnienie zaś kluby taneczne, szczególnie w mniejszych miejscowościach, to już egzotyka. Aż się łezka w oku kręci, gdzie się podziały transmisje telewizyjne z popularnych niegdyś turniejów tanca towarzyskiego? Piszę te słowa będąc jeszcze świeżo pod wrażeniem Balu Sylwestrowego w jednej z restauracji w naszym regionie, w której z solistką operetki prezentowaliśmy krótki, elegancki program specjalny. Godny podziwu był dla mnie zbiorowy entuzjazm uczestników owego balu dla disco polo, które – coś mi się zdaje – na białostocczyźnie, gdzie ponoć ma korzenie, notuje swój triumfalny powrót. Być może zaskoczę wielu czytelników ale rozumiem popularność tego zjawiska. Przecież to muzyka ludowa, dokładnie polka, grana szybciej lub wolniej, w swojej niemal niezmienionej formie. W disco polo nie ma agresji. Amatorskie teksty, prościutkie jak pręt zbrojeniowy, są wzięte z życia, mówią najczęściej o podrywaniu, o pierwszych odruchach serca lub wprost o miłości a muzyka rzeczywiście porywa do radosnej zabawy, która w owej restauracji miała swoje dwa oblicza. Starsi poruszali się po parkiecie ze znawstwem tanecznego pas zaś młodsza część gości improwizowała, bawiąc się doskonale. Trzeba było tylko uważać na osobnika o solidnej budowie ciała. W stanie radosnego podchmielenia taranował jak ruski czołg. Odbiłem się raz od takiego jednego jak od ściany, a on… chyba nawet nie poczuł. Balowano do piątej rano.
Wspomnienie tego Sylwestra przeniosło mnie do dawnych, grajewskich lokali gastronomicznych, do czasów gdy młodzieży uczącej się nie wolno było bywać w kawiarniach, w restauracjach a tym bardziej na dancingu. Kto by to dzisiaj sprawdzał? Balans w systemie wychowania młodzieży dorastającej przesunął się od pilnowania moralności na propagowanie rozwiązłości. Na szczęście mamy w Polsce, wbrew temu promilowi, który prezentują media jako niby problem, młodzież piękną i wrażliwą.
Pod koniec lat 60-tych, jako młody chłopak, grałem przez rok w grajewskich restauracjach, co bardzo sobie chwalę jako ciekawe doświadczenie i naukę. Zaczynałem od starej „Mimozy”, która mieściła się w dzisiejszym Domu Kultury z wejściem, z boku przy schodach prowadzących na ul. Łazienną. Kończyłem w „Jagience”, tam gdzie teraz jest sklep z chińskimi artykułami, naprzeciw delikatesów PSS. W czwartki, soboty i niedziele odbywały się dancingi, na które dostać bilet wstępu (obowiązkowo z bonem konsumpcyjnym) nie było łatwo. Chętnych do zabawy przy muzyce na żywo było więcej niż miejsc, toteż stoliki zajmowano już na godzinę przed albo i wcześniej. Dla dzisiejszych, świecących często pustkami, lokali gastronomicznych to brzmi jak bajka. Warto nadmienić, że grałem jako pianista z saksofonistą Jankiem Zalewskim (dzisiaj właściciel zakładu lakierniczego w Szczuczynie), na trąbce grał Kazik Glinka (emerytowany hydraulik PEC) lub Florek Czaplicki (stolarz w Kacprowie), na perkusji śp. Wiesiek Ziółkowski (kierowca) a na kontrabasie i akordeonie śp. Tadek Zawistowski (prac. umysłowy PSS). Przez pewien okres grał z nami inny, zawodowy, cyrkowy perkusista z Koszarówki śp. Witek Gostomski. Ci ludzie, ze swoimi umiejętnościami, stworzyli w Grajewie jeden z najlepszych zespołów gastronomicznych w dawnym województwie białostockim. Liczył się jeszcze augustowski „Albatros”, ełcka „Turystyczna” i białostocka „Astoria”, pewnie i „Cristal”. A jacy wtedy przychodzili tancerze? To dla nich graliśmy tango, walce (francuski, angielski, wiedeński), sambę, cha-cha i inne tańce latynoskie, ale i jazz. Atrakcyjny dla młodzieży był swing. Długo jeszcze, nawet gdy był już popularny „Rock around the clock” Billy Halleya, „Diana” Paul Anki i „Twist again” Chubby Checkera, towarzystwo reagowało na swing tak jak dzisiejsze pokolenie na disco – polo. W „Jagience” bywał nawet sam Henryk Małyszko, mistrz tańca towarzyskiego z Białegostoku. Czymś normalnym u ówczesnych bywalców dancingów była umiejętność czucia ulotnego pulsu muzyki. Walenie w bębny na sposób rockowy było nie do zaakceptowania. Swingowy puls wybredni tancerze chcieli nie tyle słyszeć co wyczuwać. Przy wolnych standardach jazzowych graliśmy - bywało – takie piano, że perkusista grał miotełkami pod trąbkę z tłumikiem a po parkiecie natychmiast snuły się pary w intymnym przytuleniu. Robiło się wtedy tak nastrojowo i cicho, że - jak to ktoś poetycznie określił – słychać było jak myszy czyszczą sobie wąsy. Można powiedzieć, że wtedy były prawdziwe bale, na których grali prawdziwi muzycy. Pamiętam w „Jagience” rokroczny Bal Rzemiosła czy Służby Zdrowia. Przed oczyma wyobraźni przewijają mi się niektórzy uczestnicy. Mignęła twarz kamieniarza Pana Kłosa w białej koszuli pod krawatem, Pani Mojżuk prosi o walc „Mała, błękitna chusteczka”. Za chwilę gramy Presleya „Love me tender” i na parkiecie znów młodzi tulą się do siebie jak na prywatce…. Za chwilę cała sala śpiewa: „Ty masz w sobie coś, naprawdę w sobie coś. Ja w tobie bez przerwy kocham się”… Nabijam tempo, leci „Hello, Dolly” a Kazik dmie aż mu się trąbka prostuje. Na parkiecie szaleje nasz fan śp. Zdzisiek Truszkowski. Gram teraz słynny walc z baletu „Gajane” Chaczaturiana. Jakaś para podchodzi i pyta: czy to Chopin?... W rogu sali przy drzwiach wejściowych siedzi czterech oficerów z Jednostki Wojskowej. Partia ogłosiła właśnie walkę z alkoholizmem, więc koniec z butelką na stole, wódka tylko w kieliszkach. Za chwilę kelnerka przynosi im na tacy tzw. „oczko” czyli 21 „pięćdziesiątek” a na tzw. zagrychę, w szklankach prawdziwą, tłustą śmietanę od chłopa. Samo życie. Powoli tamten restauracyjny gwar cichnie i chowa się do swojej szufladki pamięci. Zostają momenty. Na zawsze.
Dzisiaj, wraz z rozwojem elektroniki, rozwinęła się sztuka oszukiwania ludzi. Nie ominęło to i muzyki. Poustawiane na scenie atrapy instrumentów i stojący przy nich pseudo zespół to widok, który już mnie nie szokuje. Widocznie tak ma być, przynajmniej w tej części kraju. Dlaczego? Bo jest na to społeczne przyzwolenie? Dlaczego? Bo jest powszechna niekompetencja kulturowa. Dlaczego? Bo w Polsce nie ma od lat spójnego systemu wychowania dla kultury. Swoja drogą wszędzie byli i będą tacy, dla których wystarczy aby coś tam grało a najbardziej gdy niewiele kosztuje. Jeszcze gorzej gdy ludzie świadomie na te i inne oszustwa się godzą. Bardzo źle gdy nie reagują na to w polityce.
Powrócę jednak do karnawału. Dzisiejsze zabawy to świat innej muzyki i nie może być inaczej bo każde pokolenie ma swój styl, swoich idoli i swoje przeboje. Nie da się zatrzymać czasu, co najwyżej wspomnienia ale i te wietrzeją, pozostają okruchy. Cieszy mnie gdy widzę młodych ludzi radzących sobie doskonale na parkiecie, gdy wiedzą czego chcą od muzyki, gdy znają się na niej. Gdyby w Polsce istniał spójny system edukacyjny, niezakłócany bieżącymi, deprawacyjnymi „wynalazkami”, to ludzi świadomych niezniszczalnych kanonów starożytnego Dobra i Piękna byłaby tyle, że inny byłby karnawałowy obraz nie tylko naszego kraju, i nie tylko karnawałowy. Podczas ostatnich mistrzostw Europy w piłce kopanej w Warszawie nie było ani jednego dancingowego lokalu gastronomicznego, takiego jakie są w każdym dużym, europejskim mieście. Szok, prawda? Ale na razie cieszmy się z powodzenia telewizyjnego „Tańca z Gwiazdami”. To jaskółka czyniąca wiosnę. A w Grajewie? Może Dom Kultury albo szkoły zorganizowałyby prawdziwy kurs tańca towarzyskiego? Jestem pewien, że młodzież zaskoczy. A później założymy klub, zorganizujemy konkursy, turnieje… i kultura taneczna wzrośnie.
Antoni Czajkowski
czytaj więcej