czwartek, 28 marca 2024

Wiadomości

  • 5 komentarzy
  • 13178 wyświetleń

Wakacje z FWP

                                                                                                                                                 
WAKACJE Z FWP – RAJGRÓD 


            W jednym z odcinków telewizyjnego Muppet Show, produkcji zdawałoby się bogatego, sytego  Zachodu jest scena gdy w loży teatralnego balkonu rozmawiają ze sobą dwaj wiekowi, ale jeszcze żwawi emeryci:                                                                                                                                                        

- Gdzie się wybierasz w tym roku w wakacje?                                                                                                                  

- Wiesz co? Po przeanalizowaniu budżetu doszedłem do wniosku, że jestem… wypoczęty!                

Taka sytuacja dotyka ogromnej liczby rodzin w Polsce po zmianie systemu i po reformach. Jak w latach powojennych, mamy znów mnóstwo ludzi goniących za groszem jak piłkarze wynik.                                                               
    W trudnych latach 50 - tych mało kto myślał o kilkunastodniowym wylegiwaniu się na plażach czy o wędrówkach po górach. Najpierw trzeba było mieć co włożyć do garnka. Ci, którzy nie mieli nikogo na wsi zazdrościli tym którzy mieli tam rodziny. Dlaczego? Bo za pomoc w zwózce siana, w czasie żniw, przy wykopkach ziemniaków dostawało się całkiem, całkiem godziwą zapłatę w naturze, za którą było łatwiej przeżyć. W umaszynowionych skromnie gospodarstwach liczyły się każde ręce.                                                      
     Wróćmy do letnich wakacji. W socjalistycznym modelu sprawowania władzy istniały różne formy wypoczynku. Wielkie firmy budowlane, produkcyjne, usługowe, energetyka, PKP, ministerstwa, banki, centrale spółdzielcze itp. miały swoje własne ośrodki wczasowe. W najbardziej atrakcyjnych miejscowościach, głównie w górach i nad morzem istniały również niewielkie, prywatne pensjonaty. Największą jednak popularnością cieszył się FWP czyli Fundusz Wczasów Pracowniczych. Była to sieć ośrodków wypoczynkowych w całym kraju zarządzana przez państwo. FWP powstał i rozwijał się w owych biednych latach 50/60  ub. wieku jako propozycja odpoczynku – jak to mówiła propaganda - dla mas pracujących miast i wsi. A masy nie bardzo chciały tak odpoczywać z braku tradycji i jeszcze bardziej pieniędzy. Popularyzowała tę formę spędzania wolnego czasu Marta Mirska  w piosence „Wesoły pociąg”. Po pierwszej, zachęcającej do wyjazdu zwrotce tekst refrenu kojarzył się ludziom na ogół dobrze:                                                                                                                                                             
„Gra wesoły pociąg swą piosenkę, że aż lecą skry                                                                                                    

Miasta, rzeki szybko suną przed oczami                                                                                                                  

Kiedy wspólnie wyruszmy na spotkanie pięknych chwil                                                                                        

Ta piosenka jak przyjaciel jedzie z nami.
Ale po powrocie z wypoczynku, obdarzony dobrodziejstwem lud, początek drugiej zwrotki zmienił. Zamiast: Wrócisz opalony… śpiewano: Wrócisz „ogolony”..                                                                                                  

Standard ośrodków FWP nie był wysoki. W miarę jak PRL rosła w tzw. dostatek i siłę, kusiły ceną, były też dopłaty z zakładowego funduszy socjalnego. Wyjazdy, najpierw pociągiem, przyciągały coraz więcej ludzi…                                                                                                        
     Pierwszy ośrodek FWP blisko Grajewa, który pamiętam to „Kormoran” w Czarnejwsi nad jez. Rajgrodzkim. Było tam skromnie. Drewniane domki ze ścianami z pilśni i „komisyjną” toaletą pośród drzew.  Solidniejsze zabudowania tworzył hangar przystani, nad nią stołówka – świetlica i z boku bungalow administracji z biblioteką. Podobnie tymczasowo było w OW „Łabędź”, w „Uchwytach”, w „Wodociągach” i w OW SOP (Spółdzielni Oszczędnościowo – Pożyczkowej, dzisiaj całkowicie na nowo zbudowanej „Kniei”). Nieco wyższy standard był w pobliskiej „Rybitwie” (domki z toaletami) i w  „Energetyku” gdzie obok domków campingowych, stał nad jeziorem solidny murowany, duży pensjonat. Niedostatki infrastruktury tych pierwszych ośrodków wczasowych rekompensowało coś, co przyciągało wielu mieszkańców Grajewa: cudowny zapach igliwia sosen, żywicy i czystego jeziora. Nas młodych „Kormoran” i inne miejsca kusiły jeszcze innymi atrakcjami. Na wczasy w podrajgrodzkich lasach przyjeżdżało coraz więcej młodzieży, w tym niekiepskie, roześmiane dziewczyny. Interesowała ich bardzo muzyka i w nie mniejszym stopniu młodzi osobnicy w przygrywającej im do tańca orkiestrze.                                                                                                                                                                
         Wczasowicze lubią się bawić. Dzisiaj grillują przy muzyce, mają na miejscu w bary z piwem i organizowane od hoc dyskoteki. Na przełomie lat 60/70 była inna muzyka, nieco inny sposób spędzania wolnego czasu i inne obyczaje. Wtedy pracowałem w Grajewie jako nauczyciel wychowania muzycznego. Wolny w wakacje chętnie wyjeżdżałem z zespołem aby grać im na krótkich, kilkugodzinnych potańcówkach, przeważnie dwukrotnie w ciągu turnusu. O ile pamiętam, były to imprezy składkowe organizowane z inicjatywy kierownika ośrodka przez Radę Turnusu wybieraną na pierwszym zebraniu wczasowiczów w stołówce, po którymś z posiłków. Pierwszy wieczorek był powitalny, zwany przez nas rozpoznawczym. Drugi – pożegnalny, pod koniec dwutygodniowego turnusu. Okazje do tańca przy muzyce na żywo gromadziły nie tylko uczestników turnusu. Pojawiali się na nim co niektórzy Grajewiacy, będący w stanie wolnym. Pamiętam, że widziałem w „Kormoranie” prawnika Zdziśka Wołkowickiego i jego młodszego brata Krzyśka, także architekta Ludwika Szycę. Obaj bracia mieszkali, goszcząc swoich przyjaciół, w pobliżu, w swoim letnim domku. Kto z nas grał? Najczęściej improwizowany skład z restauracji: Wiesiek Ziółkowski na perkusji, Tadek Zawistowski na kontrabasie, ja na akordeonie i na saksofonie student warszawskiej PWSM, dzisiaj obywatel Finlandii i profesor szkoły muzycznej Stefan Lenkiewicz. Jego jazzowy styl bardzo mi odpowiadał. Graliśmy najczęściej właśnie w „Kormoranie”, w SOPie i w „Energetyku”.  Pewnego razu nie mógł z nami zagrać „Ziółek”. Zastąpił go na perkusji Tadek Łojewski z „Ananasów”, człowiek pracowity, mający więcej serca do perkusji niż wrodzonych predyspozycji. Mówię głośno do niego: Uwaga swing! Liczę tempo: Raz! Dwa!. Raz, dwa, trzy, cztery….                                                                                                                                              

– Zaraz, zaraz! A co gramy? - słyszę jego przejęty głos.                                                                                                      

– Itsy Bitsy Teenie Weenie!                                                                                                                                                    

– Aha! No to gramy.                                                                                                                                                              

Tadek musiał koniecznie znać tytuł. Wtedy czuł się pewniej. Każdy ma swoje upodobania. Wieśkowi Ziółkowskiemu wystarczyło powiedzieć swing, tango, twist, cza-cza, nabić tempo i muzyka leciała jak z automatu. Bywało, że ukontentowany przekręcał głowę i śmiesznie przy tym pochrząkiwał. Cóż? Taka forma specyficznej ekspresji. Przebojem, któregoś lata był hit duetu D. Rinn i B. Czyżewski, „Biedroneczki są w kropeczki”. Śpiewaliśmy ten uroczy walczyk ze Stefanem w duecie a na sali…? Roiło się od tancerek i tancerzy, którym nogi nie zakręcały się w świderek. Nikt bezradnie nie patrzył na orkiestrę czekając aż usłyszy, jak w orkiestrze dętej, na raz miarowe: Bum! Bum! Bum! Bum!... Ba! Oni, tańcząc parami prawie jak w balecie, mieli jeszcze przy tym czas na konwersacje. A wiele zależy od rozumienia się w kroku… Prawda panowie? Czy nie mam racji drogie panie?                                                                                                                                                                                    Latem 1968 roku historia Polski autentycznie dotknęła okolice Rajgrodu, dokładnie OW „Kormoran”. Pojawił się na wakacyjny sezon nowy instruktor kulturalno – oświatowy, tzw. kaowiec, którego imienia nie pamiętam. Inteligentny, dowcipny, na wieczorkach doskonale uzupełniał w prowadzeniu imprezy przesympatyczną kierowniczkę Panią Próchniakową. Ów „okularnik” improwizował, podśpiewywał, podtańcowywał i organizował błyskawiczne konkursy a zwycięzcom wręczał czekoladki marki… oczywiście tylko „Kormoran”. Lubiliśmy go za ten humor i pełne sympatii podejście do ludzi. Okazało się, że znakomity wodzirej to student Uniwersytetu Warszawskiego. Został relegowany za udział w rozruchach marcowych, których „zapalnikiem” były Dejmkowe „Dziady” w Teatrze „Polskim”. A nam się zdawało, że polityka jest od nas tak daleko…. Po sezonie nigdy więcej go nie spotkaliśmy.
Kilkanaście dni temu, podczas pobytu w Grajewie, pochodziłem sobie po tych ośrodkach, starając się odświeżyć pamięć. Niewiele śladów zostało po tamtych „łowieckich” czasach naszej kawalerki.  Dawny biedny SOP a dzisiaj „Knieja” to dwa rożne światy. Po latach dryfu „Energetyk” ponownie funkcjonuje i wygląda na zadbany, dobrze prosperujący. Chciałem zajść do najbardziej dla mnie sentymentalnego „Kormorana”. Stanąć na chodniku przy baraku biblioteki i administracji, gdzie w oczekiwaniu na rozpoczęcie grania graliśmy w ręczne „piłkarzyki”. Marzyłem by wraz z zapachem tamtych sosen powrócił do mnie smak pienistego Radebergera, który nie wiem jakim cudem razu pewnego - raz, jedyny raz - zobaczyliśmy w okienku sklepiku. Jak to piwo nam smakowało… Czy pamięta to Stefan Lenkiewicz? Droga do OW „Kormoran” dzisiaj zablokowana. Widać, że nie ma gospodarza. Wszystko popada w ruinę. Cóż. Wszystko na tym świecie jest tymczasowe. A co na pewno, absolutnie tylko nasze to… tylko pożyczone.
      Została piosenka „Itsy Bitsy Teenie Weenie”. Zgwałcona discopolowym stylem  przeżywa drugą młodość pod nazwą „Majteczki w kropeczki”. A… „Biedroneczki są w kropeczki”…?...Stuknij się w czoło stara konserwo! Kto dzisiaj tańczy walczyka?... Spokojnie. Wiem o co siebie pytam. Na Zachodzie, obok disco i współczesnego popu, w mass mediach a za nimi w normalnym życiu wciąż jest popyt i miejsce (!) na tango, stary, poczciwy rock’n roll, jive, twist, walc angielski, beguinę, sambę… A u nas? Staramy się być tak super nowocześni jak tzw. muzyczni dziennikarze. Na przykład wszystko co rockowe, a najlepiej po angielsku, to lepsze… z definicji, z głupoty, z cwaniactwa i z własnych kompleksów, także narodowych. Na szczęście z tego też się wyrasta. Wystarczy chcieć! 
Na zdjęciach: ośrodek „Knieja”, „Energetyk” i smutny widok „Kormorana”, co nie znaczy, że autor jest melancholijnym malkontentem lub pesymistą. Uchowaj Boże! Serdecznie pozdrawiam wszystkich, którzy mnie pamiętają i wspominają. 
                                                                                                                   Antoni Czajkowski

 

                                                                                                                  

 

   Archiwum felietonów

Komentarze (5)

;)) cytat z felietonu: " przyjeżdżało coraz więcej młodzieży, w tym niekiepskie, roześmiane dziewczyny"

.... no bo nie amerykanki. i dlatego niekiepskie.

Tolek mam b.mile wspomnienie pracowałem z Panią Lucyną moją kierowniczką ja byłem intendentem tam poznałem dziewczynę starszą kelnerkę. Po zakończonym sezonie pobraliśmy się i do dzisiaj tworzymy szczęśliwe małżeństwo. Miło wspominam wieczorki przy dżwiękach Waszego zespołu. Pozdrawiam.

Tolek! namów Jurka Buzona do wspomnień o grajewiakach. to też niełle pióro.Janek R.

Tolek znam Cię dobrze. Uważam że nie trzeba według obcych zachowań dawać zły przykład młodzieży.

Dodaj zdjęcie do komentarza (JPG, max 6MB):
Informacja dla komentujących
Redakcja portalu nie ponosi odpowiedzialności za treści publikowane w komentarzach. Zastrzegamy mozliwość opóźnienia publikacji komentarza lub jego całkowitego usunięcia.