Kultura i rozrywka

  • 3 komentarzy
  • 10564 wyświetleń

"Okruchy wspomnień" 37/16

Antoni Czajkowski, felieton nr 37 – 16 z cyklu „Okruchy wspomnień”

PIOSENKA RADZIECKA

   Nie będzie tu nic z opowieści wapniaka, któremu tęskno za cielęcym wiekiem i chce co nieco powspominać. Był taki festiwal, którego rozmach organizacyjny przewyższał akcję Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Dodam jeszcze, że w tamtych latach okazał się społecznie pożyteczny. Pomysł z piosenką radziecką niewątpliwie miał swoje cele polityczne. Oficjalnie, w ramach przyjaźni polsko - radzieckiej promował sferę artystyczną ale czy tylko? Powojennemu pokoleniu Polaków uświadamiał pryncypia: obraz szczęśliwego życia w radzieckim raju i dyskretnie lansował gatunek homo sovieticus – nowego człowieka z wyższą kulturą i świadomością społeczną.                                                                                                        
        Idea ruszyła w 1965 roku z inicjatywy Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Radzieckiej. Organizowaniem eliminacji zajmowały się domy kultury propagujące amatorski ruch muzyczny. Z tych względów, że regulamin zakładał uczestnictwo w wieku od 16 lat swoich utalentowanych reprezentantów wysyłały niekiedy i szkoły średnie, szczególnie Licea  Ogólnokształcące, w których był przedmiot wychowanie muzyczne i popołudniowe zajęcia artystyczne. Najpierw odbywały się eliminacje środowiskowe w placówce kultury, w szkole, w klubie. Najlepsi mieli zapewniony udział w konkursie miejskim i powiatowym. Uczestnik prezentował dowolne dwie piosenki kompozytorów rosyjskich lub z republik radzieckich. Różne wydawnictwa i dodatki do popularnych tygodników drukowały nuty znanych w ZSRR utworów, spośród nich większość z tekstami polskimi. Zdobywcy trzech czołowych miejsc w powiecie oprócz nagród rzeczowych otrzymywali zaproszenie na finał wojewódzki. Tam kwestię akompaniamentu traktowano różnie. Solista mógł grać na gitarze lub na fortepianie, najczęściej jednak towarzyszył ma akompaniator – instruktor z macierzystego domu kultury, czasami nauczyciel muzyki. Bywało, że organizator na szczeblu wojewódzkim ustalił jednego akompaniatora – pianistę lub całą sekcję rytmiczna dla zapewnienia uczestnikom możliwie równego startu. O podkładach elektronicznych w znaczeniu dzisiejszym nikt wtedy nie słyszał. W eliminacjach były dwie oddzielnie klasyfikowane kategorie: soliści i zespoły wokalne. Oceniało jury, najczęściej pięcioosobowe od szczebla powiatowego. W skład wchodził jakiś miejscowy niezaangażowany nauczyciel muzyki, działacz TPPR, ZMS, przyjeżdżał ktoś z ZW TPPR i dodatkowo jako sekretarz komisji oceniającej zasiadał przedstawiciel domu kultury. Na szczeblu wojewódzkim w Białymstoku jurorem był np. Jerzy Przyłucki szef muzyczny Radia Białystok, aktor teatralny Andrzej Karolak, ktoś z ZW TPPR i jakiś artysta - muzyk lub sam dyrektor z Filharmonii. Na tym szczeblu oprócz nagród i wyróżnień typowano spośród solistów i zespołów wokalnych dwa, trzy podmioty wykonawcze na eliminacje centralne. Dla naszej części kraju odbywały się w Inowrocławiu, w Teatrze Miejskim. Tam wykonawców zapowiadała z reguły spikerka telewizyjna z udziałem aktora i była jedna, zawodowa sekcja akompaniująca. Laureaci eliminacji centralnych uczestniczyli w finale Festiwalu w Zielonej Górze. A tam czekała na nich orkiestra symfoniczna, radio, telewizja i Nagrody - Samowary: Złoty, Srebrny i Brązowy. Samowarów nie szczędzono jeśli był urodzaj na talenty. Dla wielu amatorów był to pierwszy krok do sławy otwierający przejście na zawodowe śpiewanie.                                                                      
     Po raz pierwszy zetknąłem się z tym festiwalem wiosną 1966 roku jako słuchacz Studium Nauczycielskiego w Ostródzie. Nasz profesor Zbigniew Król przygotował dwie piosenki na stworzony naprędce zespół wokalny, któremu akompaniowałem na fortepianie. Finał wojewódzki przeprowadzono w atrakcyjnym, świeżo odbudowany pokrzyżackim zamku w Nidzicy. Na tej pierwszej imprezie doświadczyłem jakże twórczej atmosfery i dobrej muzyki nie mającej nic wspólnego z polityką. Wieczorem po eliminacjach naszą grupę zwabił do refektarza – sali koncertowej amerykański ragtime. Przy fortepianie siedział człowiek w mundurze szeregowego służby czynnej. Przyjechał z jakiejś Jednostki Wojskowej akompaniować koledze – żołnierzowi soliście. Razem z prof. Królem obsiedliśmy gościa kołem przy instrumencie. Zachwyceni mieliśmy blisko godzinny recital wspaniałego, trudnego technicznie jazzu. Pod koniec artysta - absolutny zawodowiec zdradził, że przed wojskiem grał w znanym w kraju, krakowskim Jazz Band Ball.                       

                                                                                     
   Od 1970 roku funkcjonował w Grajewie nowoutworzony Dom Kultury. Jego pierwszą siedzibą, zanim przeniósł się do budynku kina do adoptowanych pomieszczeń po byłej restauracji „Mimoza” był klub ZNP na piętrze Zespołu Szkół Specjalnych przy ul. Ełckiej. Pierwsza pani dyrektor Alina Piliszewska zleciła mi przygotowanie grupki solistów na eliminacje piosenki radzieckiej. Praca instruktora i akompaniowanie zawsze mnie pociągały. Magnesem była oczywista chęć pracy z utalentowaną młodzieżą i pokazania się z własnymi umiejętnościami. Później przy Konkursie czynnie pracowałem wiele lat już jako dyrektor szkoły muzycznej. To był najlepiej zorganizowany konkurs piosenkarski w Polsce. Nie było problemu ze znalezieniem chętnych do śpiewania. Szukałem takich, od którymi mogłem więcej wymagać. Śpiewanie jak to śpiewanie – może być rożne. Od szerokiego „Wołga, Wołga mać radnaja”, że aż śpiewakowi wątrobę widać po pełne finezji „Podmoskownyje wieczera” w boogie-wrogie gdy nogi przebierają do tańca. Moi wybrańcy oprócz dobrego głosu musieli czuć naturalnie swing. Wśród rożnego stylistycznie repertuaru wynajdywałem „kawałki” z melodią i harmonią jazzową. Połączenie jazzowych predyspozycji solisty i instruktora-akompaniatora rodziło bogatsze opracowanie, ciekawszą interpretację i wrażenie artystyczne znacznie powyżej przeciętnego. Mogę powiedzieć, że w toku swojej pracy w ten sposób „wykształciłem” sporo nagród nie tylko powiatowych. W jednej z wojewódzkich edycji zdarzyło się, że cała trójka moich solistów zdobyła trzy pierwsze miejsca. Z najlepszą Reginą Witosław byłem chyba trzykrotnie na eliminacjach centralnych w Inowrocławiu.         

           
    Instruktorów – łowców talentów było wielu. Na któryś finał powiatowy Jerzy Rzepiński przywiózł „naturszczyka”, ucznia ZSZ ze Szczuczyna Mirosława Siedleckiego, zarekomendowanego przez jego nauczycielkę p. Wądołowską. Chłopak swoją naturalną emisją głosu zawojował wszystkich. Zdobywał nagrody powiatowe, wojewódzkie i też dotarł na eliminacje centralne. Jest od lat solistą „Paki z Wiktorowej”. Pamiętam czyściutko śpiewający duet rodzeństwa Basi i Waldemara Zalewskich. Grażynka Lenkowska, uczennica klasy skrzypiec PSM z niezłym swingiem zaśpiewała piosenkę „Skrzypce” grając pod mój akompaniament piękne solo na skrzypcach. Ciekawą, rozbawiającą osobowością był nosowo śpiewający Andrzej Rudziński, późniejszy radca prawny. Zagadką dla mnie był urodzaj na talenty w małym Goniądzu. Tamtejsi soliści pod kierunkiem Adama Grabowskiego byli zawsze w czołówce województwa, niektórzy dotarli do Zielonej Góry. Widziałem w kinie na Kronice Filmowej zdobywców Samowara duet z Goniądza: Barbara Kuczyńska i Andrzej Sobolewski. Głośno było o wspomnianym Januszu Sobolewskim. Ciekawe, czy swoje trofeum - Samowar trzyma w warszawskim, prywatnym gabinecie lekarskim? Kwartet wokalny „Nadbiebrzańskie Nutki” był laureatem I Nagrody w którymś finale woj. łomżyńskiego.                                                                                                                                        
    Poza samym konkursem działo się wiele, były różne momenty. Na próbie przed wojewódzkimi eliminacjami w Białymstoku musiałem pokazać pianiście jak się akompaniuje Reginie Witosław. Niechcący wywołałem rozbawienie i brawa od siedzących na widowni uczestników. Wśród nich był młody chłopak z Olecka o znanym dzisiaj nazwisku - Janusz Panasewicz z „Lady Punk”, też późniejszy zdobywca Samowara. Podczas kolejnej edycji wojewódzkiej ktoś puścił „kaczkę” o mojej rywalizacji jako pianisty z Janem Jastrzębskim z Łomży, rzeczywiście dobrym akompaniatorem. Na finale wojewódzkim w Grajewie w czasie obiadu dla uczestników do zamkniętej „Jagienki” wdarła się agresywna grupka młodocianych chuliganów z zamiarem wszczęcia bójki. Incydent zakończyła interwencja MO z finałem w sądzie.

                                                                                  
    Było dużo młodzieży z Grajewa, która udanie pokazała się na Festiwalu Piosenki Radzieckiej. Wiadomo, że ktoś awansował szczęśliwie, ktoś może miał pecha, jeszcze inny czuł się skrzywdzony. Bywały rozczarowania i szczere łzy zawodu. Samo życie. W tamtych latach gdy widowiskowym wyławianiem zdolnej artystycznie młodzieży nie zajmowała się telewizja Festiwal Piosenki Radzieckiej był najpopularniejszy i przez lata mobilizował i dopingował do pracy nad sobą tysiące wykonawców amatorów, instruktorów, nauczycieli muzyki, menadżerów itp. Laureaci byli tytułem do chwały dla dyrektorów placówek, pod których szyldem byli zgłoszeni. Dla nas wszystkich w nim uczestniczących muzyka była najważniejsza, polityka ostatnia. Wielu laureatów ma swoje zawodowe początki w Zielonej Górze. Oto grupka dzisiaj znanych i lubianych właścicieli Samowarów: Michał Bajor, Czerwone Gitary, Małgorzata Ostrowska, Mieczysław Szcześniak, Izabela Trojanowska, Urszula i dzisiaj już nie istniejący duet - Siostry Winiarskie, z którymi miałem przyjemność pracować i dla nich pisać.

                                                                                                                                                

Na zdjęciach udostępnionych mi przez GIH z kroniki MDK, za które bardzo dziękuję, są sylwetki, twarze i nazwiska osób związanych z Festiwalem, które szczególnie pamiętam.

                                                                                      Antoni Czajkowski

 

Komentarze (3)

Panie Tolku! Czy Mirosław SIEDLECKI z Festiwalu Piosenki Radzieckiej i solista "Paki z Wiktorowej" to ta sama osoba ??? Proszę o odpowiedż. (zet-be)

Jeszcze Pan Leszek Turowski,wczoraj był u mnie ci ludzie nadal nagrywają i bawią się muzyką

zet-be czytaj ze zrozumieniem Mirek Siedlecki jest tą samo osobą który śpiewa w Pace z Wiktorowa obecnie pracuje w Szpitalu Ogólnym w Grajewie/

Dodaj zdjęcie do komentarza (JPG, max 6MB):
Informacja dla komentujących
Redakcja portalu nie ponosi odpowiedzialności za treści publikowane w komentarzach. Zastrzegamy mozliwość opóźnienia publikacji komentarza lub jego całkowitego usunięcia.