piątek, 29 marca 2024

Kultura i rozrywka

  • 11 komentarzy
  • 10453 wyświetleń

MAJOWY SPACER

Antoni Czajkowski, felieton z cyklu „Okruchy wspomnień”

MAJOWY SPACER

   Mamy najpiękniejszy miesiąc roku. Proponuję wirtualny, wiosenny spacer po bliskich mojej pamięci grajewskich zakątkach, których już nie ma. Niech u młodszych czytelników uruchomi wyobraźnię a starszym odświeży pamięć. Zainspirowały mnie do tego zdjęcia, które dostałem od moich dawnych sąsiadów i kolegów: Janka i Zenka Romanowskich. Przenieśmy  się w przeszłość, w lata 60-te. Ogłaszam zbiórkę chętnych na ulicy Kilińskiego róg Świerczewskiego (dr Nowickiego) przy drewniaku, miejscu mego zamieszkania z Rodzicami, który stoi na swoim miejscu. Jest popołudniowa, słoneczna sobota. Zakłady pracy, szkoły i wszelkie urzędy kończą pracę o 13.00 więc pora poobiednia. Po drugiej stronie ulicy Świerczewskiego widzę w oknie zakładu zegarmistrzowskiego zapaloną nad stołem lampkę. Pan Bołonkowski pracuje. To tajemnicze miejsce. Ciszę wypełniały tykające różnymi tonami małe i duże budziki. Jako malec latem zaglądałem tam nieśmiało przez otwarte drzwi. Mistrz z lupą w oku pochylony operował na otwartym zegarku nie zwracając na mnie uwagi. W rogu złotawym wahadłem połyskiwał zegar ścienny. Dostojny, z mosiężnymi ciężarkami na łańcuszkach zapewne pamiętał jeszcze cara. W pracowni pana Bołonkowskiego nie było radia ale można było usłyszeć Muzykę Upływającego Czasu. Bammm!... Bammm!... Bammm!... ów zegar - starosta ogłaszał trzecią po południu. Bim! Bim! Bim! – za nim posłusznie potwierdzały zegary wiszące. Tak! Tak! Tak! Tak! – z różnych stron potakiwały budziki. Patrzyłem na te wszystkie cudeńka, słuchałem ich rozmów, nawet chciałem zostać uczniem pana Bołonkowskiego. Nie zostałem ale przecież w moim zawodzie czas odgrywa niebagatelną rolę. Przebiegi dźwiękowe są zorganizowane w rytmie. Precyzyjny zegar słychać w kompozycjach Mozarta, Bacha. W jazzie to podstawa. Emocje wykonania w każdej muzyce muszą być podporządkowane pulsowi równemu jak w szwajcarskim Atlanticu. Sędziwy Mistrz ma nadal mnóstwo pracy. Niedawno pokazywał mi swoje królestwo. Oczekujące na naprawę zegarki otaczają go przyjaźnie z wszystkich stron. Czekają na jego ręce na stole, w gablotach, w przepastnych szufladach. Może to ostatni w Grajewie, który wie jak zajrzeć do ich duszy?

 ...Są już wszyscy zainteresowani? No to ruszamy. Idziemy w kierunku Urzędu Powiatowego. Tuż za murowanym, parterowym budynkiem naprzeciwko Żłobka Miejskiego zaczyna się ogród Jurka Dembińskiego, mego starszego sąsiada z piętra. Półotwarta brama z drucianej siatki zachęca do wejścia. Gospodarz kręci się przy studni. Koło niego szczekliwy, biały pudel Dedek. To pozory. Daje się pogłaskać. Rozglądamy się ciekawie. Niewielki skrawek ziemi pięknie odwdzięcza się za włożoną pracę. Wrażenie robią rabaty czarnoziemu, na których powyrywano najmniejsze chwasty. Na nich nowalijki. Rzucają się w oczy rzędy szczypiorków – przystojniaczków. Za nimi posadzone równo jak do defilady oddziały zielonych krzaczków rzodkiewek. Tuż obok dojrzewa kompania sałaty. Niedawno podlewana bo w zielonych zawijasach liści błyszczą jeszcze krople wody. Trochę dalej niby taki mały a wywyższa się jaśniejszą zielenią młody koperek. Stado żółtych i czerwonych tulipanów z zaciekawieniem rozgląda się w różne strony. Pośród zielonego dywanu wszelakiej roślinności wstydliwie ukrywa się betonowa cembrowina studni. Na końcu ogrodu przylepiona do muru sąsiedzkich zabudowań szopka na narzędzia. Wszystko pięknie rośnie. Dom, w którym zamieszkam z moją Rodziną też tam wyrośnie ponad 30 lat później. Przeżyjemy wspólnie w tym miejscu kilkanaście wiosen.

    Po drugiej stronie przed budynkiem Żłobka w dwóch rzędach kwitną pięknie przycięte jabłonie. Ich pobielone pnie zdają się wyrastać ze świeżo zielonej, stojącej na baczność trawy. Gdzieniegdzie wychylają się zabłąkane, żółte łebki mleczy. Jak czyściutko? To efekt pracy dozorcy pana Karwowskiego. Nie! Tam lepiej nie wchodzić. Zdaje mi się, że jeszcze niedawno ganiał nas za nielegalne wyprawy po niedojrzałe papierówki. Na miejscu parkingu dzisiejszego sklepu meblowego dzika trawa. W głębi mały, jednorodzinny domek z ogródkiem pana Jana Romanowskiego. Gospodarz wrócił znad rzeki. Przywiózł złowione, okazałe węgorze. A w ogródku? Czy to nie Janek z najmłodszą siostrą Wandą i z Mamą? Naprzeciwko budynek przedwojennego magistratu czyli Urzędu Miasta, w którym pracuje mój Tata. Dzisiaj mieści się w nim PSM I st. Przechodzimy przez ciężką, kutą bramę, na której jako mały chłopiec bardzo lubiłem się wozić. Na podwórku pompa - dzieło sztuki kowalskiej i odlewniczej. Zwieńczy ją piękny, metalowy kapturek. Długie ramię u dołu kończy ciężka, żelazna kula. Wystarczy ją uchwycić, podnieść do góry i bez większego wysiłku opada. Za którymś razem z rzeźbionej rury z maleńkim rogiem do zawieszania wiadra płynie woda. Brama i pompa w trakcie remontu budynku jeszcze przed adaptacją na szkołę muzyczną tajemniczo zniknęły. Czyżby decyzją jakiegoś zwolennika nowoczesności? A może za sprawą złomiarza? Skręcamy w ulicę Cele, dzisiaj do Urzędu Gminy. Króluje  drewniana, niska zabudowa. W połowie po lewej mieszkał znany, grajewski kolarz, syn repatrianta - stolarza Mikołaj Fiodorow. Zaraz po prawej pamiętające jeszcze XIX wiek przygarbione chatki – staruszki. Za przekrzywionymi płotkami obsypane kwieciem niskopienne, powapnowane jak co roku jabłonki. Ganeczki i drzwi wejściowe wrosły w ziemię. Obok ławeczki. Widok jak z bajki o rybaku i złotej rybce. Na placu naprzeciw SP2 (TPD) pusto. Nie ma jeszcze centrali telefonicznej. Niedługo przyjedzie tu karuzela albo cyrk. Wracamy na Świerczewskiego. Mijamy parterowy domek państwa Strzelczyków. Następna uliczka tuż za posiadłością państwa Wołkowickich to Ogrodowa. W gąszczu zieleni znajomy, strzelisty daszek kiosku z centrum bezrękiego pana Sulewskiego. Teraz w ogrodzie służy za skład narzędzi i altankę.

  ...Pięknie wygląda trio budynków Urzędu Powiatowego. Od strony kolei dwa ogromne krzewy dzikiej róży sięgają wysoko ponad głowę dorosłego mężczyzny. Co za zapach? Środkowy budynek Urzędu nie ma zabudowanego później wejścia i dobudowanego prawego skrzydła. Przez to jego bryła architektonicznie harmonizuje z Narodowym Bankiem Polskim. Naprzeciw NBP zatrzymujemy się przy dużym, żelaznym kole z grubymi, fantazyjnie wygiętymi szprychami. Cóż za piękne dzieło przedwojennej sztuki kowalskiej. To pompa głębinowa. Korba oburęczna obraca koło. Po kilku obrotach wystarczy przytrzymać ręką koniec ozdobnej rury i pod ciśnieniem prosto do ust leci strumyczek smacznej, zimnej wody. Za każdym razem gdy biegaliśmy do Parku Miejskiego picie wody w tym miejscu było rytuałem. W głównej alei parku na spacerze z małą dziewczynką i nieco starszym chłopcem wysoka, dziwnie znajoma sylwetka kobiety? Przypatrzmy się bliżej. Ależ to pani Anna Romanowska z baru mlecznego w centrum miasta na ul. Szczuczyńskiej. Bywałem tam wiele razy, zawsze dla tej samej bułki z masłem i serem. Pani Anna kroiła dużym nożem zwykłą, nie dmuchaną kajzerkę z piekarni PSS sąsiadującej z koszarami (teraz tam sklep meblowy) i obficie smarowała masłem bez wynalazków, pachnącym masłem. W środek wkładała wonny, świeżo ucięty, żółty ser. Masło pochodziło ze Spółdzielni Mleczarskiej naprzeciw stadionu. Wiele razy przynosiłem stamtąd maślankę. W niedużej hali oplecionej rurami królowała na środku masielnica. Otwarte drzwiczki wielkiego walca ukazywały wypełnione po brzegi wnętrze. Wokół krążył rój mleczarzy w białych furażerkach i w krótkich kitlach. Ser chyba był ze Spółdzielni Mleczarskiej w Prostkach. Nie ma już obu mleczarni. Na miejscu baru mlecznego jest sklep z różnościami.

   … Na gołym wzniesieniu w miejscu gdzie była huta szkła widać mocno zazieleniony kawałek końca ulicy Rajgrodzkiej z coraz rzadszą zabudową kończąca się Pasmantą i Rzeźnią Miejską. Właśnie jesteśmy przy budowie jednego z pierwszych domów na osiedlu Huta. Zajęta pracą ekipa nawet nie zauważyła aparatu fotograficznego.

  Skwer przed kościołem w ciepłe popołudnie zapełniony spacerowiczami. Zegar na kościelnej wieży jak zwykle zepsuty. I jeszcze jedna scenka z tamtych lat. Oto kolejny remont przejazdu kolejowego. Grupka znanych mi z widzenia Grajewian wydłubuje trelinkę. Ich uśmiechnięte, pozowane twarze mówią mi, że to czyn społeczny. Czy ktoś rozpoznaje tych ludzi?

        Zdecydowane zmiany w zabudowie Grajewa, zwłaszcza w jego centrum nastąpiły po 1975 roku wraz z powstaniem województwa łomżyńskiego. Zakątki pełne majowej wiosny, ze starą architekturą można jednak nadal znaleźć niemal w każdej części miasta. Obsypana kwieciem śliw i jabłoni ulica Nowokoszarowa i Nowoosiedle to już przeszłość. Kilka ciekawych domów z przedwojenną zabudową jest na ulicy Zielonej. Pozostał smutny mur z resztkami drutu kolczastego i z bramą wjazdową na teren dawnego Urzędu Bezpieczeństwa. Jest kilka oryginalnych, prawdopodobnie XIX wiecznych obiektów na ulicy Konopskiej, m.in. drewniana chata z zachowanym gankiem i młyn. Urocza Listopadowa jak skansen, ma swój unikalny klimat lat 20/30 ub. wieku. Teren tzw. Warszawskiego Podwórka przy placu Wolności jest oryginalnym, gotowym plenerem dla kręcenia filmu z czasów okupacji. Na Kirszbauma (Berka i Joselewicza) obecnie Traugutta zachowały się fragmenty Starówki. Aż się prosi o wytyczenie stamtąd ulicy wprost na front kościoła. Inny przepyszny widok został już stracony. Kilkanaście lat temu na rogu Rajgrodzkiej (Kopernika) i Dolnej, naprzeciw szklarza rozebrano stary dom. Przez jakiś czas ludzie wychodzący z kościoła przez poszerzony wyjazd podziwiali bajeczną panoramę. Cały Central Park ze Ślepym Jeziorkiem zamykały jakby zawieszone, dalekie bloki osiedla Południe. Niestety szczęście trwało krótko. W miejsce rozebranego domu postawiono drugi wszystko zakrywający.

   Nie mam wątpliwości, że czytelnicy znają inne, nawet ciekawsze zakątki starego Grajewa. Może podzielą się swoją pamięcią? Może Grajewska Izba Historyczna dokona fotograficznej rejestracji tych miejsc w rożnych porach roku? To ciekawy temat na wystawę w Grajewskim Centrum Kultury. Mamy kilka miejsc godnych plenerów filmowych. Rozreklamowane mogą przynieść miastu rozgłos i korzyść finansową. Spieszmy się. Stare miejsca tak jak i ludzie odchodzą. Często szybko i niepostrzeżenie.


                                                               Antoni Czajkowski

 

 

Archiwum felietonów

Komentarze (11)

Berek i Joselewicz to nie są dwie osoby-to jest imię i nazwisko jednego człowieka.Poza tym interesujący artykuł,przenoszący nas w cudowny świat dzieciństwa

Kiedyś, lata 50-60, ważnym elementem grajewskiego krajobrazu była przez dwa dni w tygodniu, wtorek i zwłaszcza piątek, "targowica" przy ul.Białostockiej, duży plac, na którym dziś stoją bloki mieszkalne, od ulicy sklepy, a który wtedy tętnił życiem, zjeżdżał się furmankami cały powiat, można było kupić wszelkie płody rolne, ziemniaki, owoce, mięso rąbankę na specjalnych straganach, masło, śmietanę a nawet konia!
W piątek miasto było zapchane furmankami.
W dni nietargowe był to wielki, ipusty plac, graliśmy tam w piłkę.

Zdjęcie 8 mówi wszystko. Chciałbym by taki zieleniec znów zagościł pod kościołem.

A gdzie budynek KC PZPR? W tamtych czasach był to ważny budynek.

Do Max: Budynek KC PZPR był w Warszawie, a felieton traktuje o Grajewie. Nie widzę związku...

Max już niech wioski nie porównuje do Warszawy ale jak okulary nałoży dobrze się wpatrz to na zdjęciu z panoramą wiosenną kawałek dachu zobaczy i niech se nie myśli że takie gmachy to tak bezkarnie fotografować było można ode frontu i tak jak tego co robił zdjęcie by złapali to 3 lata więzienia jak nic

Dzięki Tolek z przywołanie wspomnień z dzieciństwa

Panie Tolku,po raz kolejny,dzieki Panu ozyly moje wspomnienia z dziecinstwa.Wychowalam sie na ul.Ogrodowej i w tamtych latach, po uliczkach, ktore Pan opisuje chodzilam prawie codziennie.Dieki Panu moglam przezyc ten spacer ponownie po prawie 50-latach.Diekuje bardo,serdecznie pozdrawiam i czekam na nastepne "okruchy wspomnien"

Tolek, robisz super robotę. To skarb w podeszłym wieku ,sięgnąć po "okruchy wspomnień', które są lekarstwem na zgorzkniałą dookoła aurę.Dawaj więcej, pisz i o obozach harcerskich . Czuwaj!!!

Czytamy na biezaco kazdy felieton. Hmmm wyobraznia pracuje i nawet oczu nie trzeba zamykac, zeby widziec te wszystkie obrazy...To jednak niesamowite ile szczegolow byl pan w stanie zapamietac. A teraz: voilà! Przenosimy sie w czasie i "spacerujemy" za autorem uliczkami miasta z tamtych lat. Jeszcze raz dziekujemy za te pieknie opisane "okruchy wspomnien". Galinscy pozdrawiaja i czekaja na wiecej.

Panie Tolku jako kolega syna pana Romanowskiego pragnę uzupełnić tematykę zamieszczonych fotek:domek nie był własnością pana Jana i w nim zamieszkiwała jeszcze druga rodzina pani Czaplinda wdowa po zabitym funkcjonariuszu MO Franciszku.(Franciszek Czaplinda zginął z rąk bandyty w 1953 rok)Zaś fotka przedstawiająca budowę jednego z pierwszych budynków na Osiedlu Huta to jest budowa domu jednorodzinnego którego właścicielem był właśnie pan Jan Romanowski.Widoczny dom po prawej stronie to dom rodzinny państwa Perkowskich tam mieszkała ich córka Ela Perkowska (Sarnacka- dyr.Przedszkola nr4)na wprost jest obecnie Biedronka.Jest to obecnie ul.Spółdzielcza a przy Biedronce ul.Dworna.Jako młody chłopak trochę dorabiałem na tej budowie-majster widoczny na zdjęciu to pan Augustynowicz z ul.Przemysłowej.

Dodaj zdjęcie do komentarza (JPG, max 6MB):
Informacja dla komentujących
Redakcja portalu nie ponosi odpowiedzialności za treści publikowane w komentarzach. Zastrzegamy mozliwość opóźnienia publikacji komentarza lub jego całkowitego usunięcia.