czwartek, 28 marca 2024

Kultura i rozrywka

  • 3 komentarzy
  • 9921 wyświetleń

„Okruchy wspomnień” 40/16


CZESIO PUZONISTA
  Celowo zrezygnowałem z poważnego anonsu tytułowego dla kolejnego bohatera mego felietonu ze względu na Jego poczucie humoru. Pochodzi z naszych stron, związany z Grajewem, także jako miejscem zamieszkania Czesław Roszkowski, wybitny instrumentalista – puzonista, solista Reprezentacyjnej Koncertowej Orkiestry Wojska Polskiego (nie mylić z marszową). Zanim znalazł się w Warszawie i osiągnął sukces artystyczny przeszedł długą, trudną drogę. Na Ziemi nie ma nic za darmo. Oto Jego historia.                                                                                                                        
    Czesio urodził się w Pieńczykowie k. Bełdy, kiedy jeszcze ludzie z obawą wychodzili na pole bo ziemia po niedawno zakończonej wojnie kryła w wielu miejscach rożne wybuchowe tajemnice. Przez kilka dziecięcych lat spędzonych na wsi malec uporczywie szukał muzyki. Wszystko mu grało: wiatr swoje melodie na widłach, drewniane kola od furmanki skrzypiały glissando, zachwycały trele leśnych ptaków podczas zbierania jagód i usypiały wieczorne świerszcze w odurzającym zapachu maciejki. Na wiejskiej zabawie podchodził do harmonisty i nieśmiało dotykał instrumentu. Jak mówi, nieraz dostawał za to po łapach. Po kilku latach rodzice kupili mu akordeon wtedy na ucho, od razu z basami nauczył się „Fale Dunaju” i „Furmana”  z rep. „Mazowsza” więc posłali go do PSM w Ełku. W życiu chyba każdego małego adepta muzyki występy na rodzinnych uroczystościach to normalność. Z moim bohaterem było jeszcze ciekawiej. Zabierali go na wiejskie zabawy kawalerowie. Stawiali malca na stole aby było go dobrze słychać a Czesio grał wszystkim od serca.                                                                      


      Wkrótce rodzice z rodzeństwem przenieśli się do Prostek gdzie Jego tata otrzymał pracę w Wytwórni Chemicznej. Cała rodzina zamieszkała w suterenie okazałego budynku szkoły podstawowej. Chłopiec miał pod górkę do szkoły, na szczęście tylko kilkanaście schodów. Uczył się w jednej klasie z Alojzym Osadą, synem organisty, z którym kończyłem maturę. Alek dostał od Boga talent do sztuk pięknych. Skończył później Konserwację Zabytków na Uniwersytecie w Toruniu i jest znanym na Wybrzeżu artystą – malarzem. Jego dziełem jest obraz - kopia Matki Bożej Nieustającej Pomocy w kaplicy grajewskiego kościoła MBNP na ul. Wojska Polskiego. A Czesio? Marzenia o muzyce nie ustępowały. Po ukończeniu szkoły podstawowej Czesio znalazł się w wojsku. Taki nieletni? Tak! Jednostka Wojskowa Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego w Białymstoku ogłosiła nabór dla absolwentów szkół podstawowych celem wyszkolenia dla orkiestry i pozostania w wojsku w charakterze zawodowego muzyka. Wystarczyło zgoda rodziców, pozytywne badanie predyspozycji kandydata i czternastolatek zostawał elewem. Otrzymywał mundur, wikt, łóżko w koszarach, parę groszy żołdu i darmową naukę na instrumencie. Przejście takiego chłopaka na utrzymanie wojska w biednej powojennej Polsce oznaczało dla rodziny jedną gębę mniej do wykarmienia. W życiu nie ma przypadków. Dmuchnij! – krzyknął do chłopaka szef orkiestry mgr Aleksander Myszka wręczając mu instrument, który akurat miał pod ręką. Musiał zdrowo dmuchnąć a szef mieć nosa bo bez zbędnych ceregieli, prawie na rozkaz Czesio został na całe życie puzonistą. Od razu posłano go do klasy wspaniałego puzonisty mgr Mariana Mazura w PSM w Białymstoku. To był okres intensywnej nauki. W piątej, ostatniej klasie Działu Młodzieżowego władze wojskowe zaproponowały mu udział w konkursie muzyków wojskowych w Warszawie. Musiał być dobry skoro po występie przyjęto go do orkiestry Biura Ochrony Rządu i na IV rok średniej szkoły muzycznej do klasy Antoniego Skrybanta. Na piątym roku czekał na niego następny konkurs międzyszkolny w Lodzi, po którym otrzymał trzy propozycje pracy: w Łodzi, w i w Warszawie. Wygrał przesłuchanie na etat do bydgoskiej orkiestry symfonicznej ale ciągnęła go Stolica. Zdecydował się na podjęcie pracy jako pierwszy puzonista i solista w Reprezentacyjnej Orkiestrze Wojska Polskiego im. St. Moniuszki pod dyr. Arnolda Rezlera. Dla młodego chłopaka był to niesamowity ale i zasłużony awans. W Stolicy Czesio skończył wieczorowe LO dla Pracujących i w 1973 roku zdał egzamin na studia w PWSM, do klasy prof. Juliusza Pietrachowicza. Ktoś nas obydwu zetknął ze sobą gdy w tych samych latach studiowaliśmy na PWSM. Nowopoznany krajan zaskoczył mnie wtedy niezwykłą, bezinteresowną serdecznością. Właśnie wyjeżdżał z orkiestrą na Festiwal Piosenki Żołnierskiej do Kołobrzegu. Wręczył mi klucze do swego mieszkania na Anielewicza i zaprosił bym pod Jego trzytygodniową nieobecność sobie pomieszkał. Po niezbyt czystej „Dziekance” czułem się Jego kawalerce jak w salonie. W tamtym czasie rodzice Czesia już mieszkali w Grajewie na ul. Rolnej we własnym domu. Tata pracował do emerytury w Prostkach a Mama w kiosku na Konopskiej przy Sądzie Powiatowym. Do grajewskiego domu Czesio przyjeżdżał najczęściej nocnym pociągiem osobowym przez Białystok z dworca Wileńskiego, na którym zimą w bufecie było wspaniałe grzane piwo z cukrem i z goździkami. Wsiadał do pociągu około 23.00 i kolebiąc się, budząc raz za razem na kilkudziesięciu stacjach i stacyjkach, wychodził na peron w Grajewie około 5.00 rano niedospany i zesztywniały. Takiej rewii autobusów jak dzisiaj nikt wówczas nie był w stanie sobie wyobrazić. Kto wie? Może przez olbrzymią popularność Wyścigu Pokoju Czesio po puzonie bardzo polubił kolarstwo amatorskie. Kupił czeską wyścigówkę „Huragan” i jeździł nią po Stolicy, do okolicznych miejscowości na zabawy takie jak w Szczepanikowej piosence „Zabawa podmiejska” a nawet do… Grajewa!!! Słuchałem tego z niedowierzaniem.     Człowiek z takim charakterem może jednak osiągnąć wiele. Ruch nocą był niewielki. Jak mnie zapewniał, latem około 22.00 wsiadał na swoją wyścigówkę z przytroczoną torbą albo i z puzonem, i spokojnie pedałował do Grajewa. Około 5.00 rano stawiał rower pod progiem rodzinnego domu.                      


      Świeżo upieczony mgr sztuki w 1976 roku rozpoczął pracę w Orkiestrze PRiTV Stefana Rachonia. Zjeździł z nią prawie całą Europę grając na największych, letnich festiwalach operowych i w koncertach specjalnych, m.in. w Paryżu w UNESCO, w mediolańskiej La Scali, w Rzymie, w Pompejach, w niemieckim Hamburgu, Bad Herstfeld, Dortmundzie, w Moskwie, w Petersburgu, w Wiedniu. Z początkiem lat dziewięćdziesiątych nowa władza wzięła się za kulturę wedle swoich wyobrażeń. Likwidowano jedna po drugiej orkiestry radiowe – naturalne centra lekkiej klasyki i rozrywki wysokiego lotu skupiające wybitnych twórców i wykonawców. W ten sposób padła m.in na europejskiej klasy Orkiestra PRiTV Stefana Rachonia, wówczas już pod batutą Jana Pruszaka. Telewizyjne i radiowe programy zdominowała muzyka rockowa zaś najczęstszym widokiem na szklanym ekranie byli młodzieńcy w podkoszulkach, dymy i dyskotekowe światła. Zamiast fraków i muszek lśniły spocone torsy i trzęsły się grzywy włosów artystów nowej generacji, błyskały gitary jak pistolety maszynowe. Czesiowe, wirtuozowskie umiejętności nie były nikomu potrzebne, na szczęście zdołał powrócić do swojej pierwszej Reprezentacyjnej Orkiestry WP im. St. Moniuszki. Znowu wyjazdy z koncertami po kraju i po Europie. W 2001 roku jako zasłużony solista odszedł na emeryturę i w znakomitej formie dołączył do współpracującej ze mną grupy artystów warszawskich.                                                                                                                                     
     Czas na opis sztuki Mistrza. Skory do żartów niemalże wojskowym szturmem zdobył pozycję solisty - showmana. Na jednym z koncertów namówiony przez kolegów ku osłupieniu dyrygenta wyszedł na solo przebrany za starą babę. Z wąsami w spódnicy, w chustce na głowie grając „Walc chłopski” G. Fuhlischa rozbawiał każdą publiczność. Jego niesamowity, słodki ton urzekał. Jerzy Kamyk skomponował i dedykował specjalnie dla Niego jeden z utworów pt. „Sentymentalny puzon”. Czesio robił swoje show z muzyką chińską, bawarską i żydowską specjalnie ucharakteryzowany. Partnerowałem mu przez kilka lat na instrumencie klawiszowym. Ostatni raz graliśmy na koncercie a białostockim Ratuszu – muzeum na koncercie w cyklu „Muzyka Pod Kurantem” w lipcu 2008 roku. Publiczność, głownie jego i słusznie oklaskiwała na stojąco. Później nasze drogi się rozeszły. Mój znakomity kolega przeprowadził się do Lublina. Tam w okolicy prowadzi amatorską orkiestrę dęta i gra w drugiej, koncertowej jako solista. Czesio jest urodzonym showmanem. Czuję się na scenie w swoim żywiole. Pomagało mu w tym wrodzone, improwizowane poczucie humoru. Jak on naśladuje beczenie barana? Pamiętam moment gdy oglądaliśmy olimpijskie zawody lekkoatletyczne. – Wiesz co to jest? – zapytał mnie nie odrywając wzroku od telewizora. „Bryk w dal!” Na naszym koncercie jako solista miał na początek swoje specjalne pięć minut. Wtedy wydobywał z instrumentu efekty specjalne: gdakającą kurę, kaczora, indyka, glos dziecka wołającego „mama”, rżenie konia itp. Cenię mego kolegę Mistrza za ów ton na instrumencie. Gra i słodzi jak Tommy Dorsey. Charakterystyczne big bandowe, ciepłe brzmienie jego instrumentu przypomina najlepsze lata orkiestr tanecznych, fraki, długie suknie, prawdziwe bale. Czesio jest klasykiem filharmonicznym ale nie musi improwizować żeby zagrać przepięknie rozrywkę. Wole podany przez Niego lekko swingujący temat niż poszarpane frazy improwizacji u niejednego jazzmana.                               
     Dziękuję memu Wspaniałemu Koledze za istotne szczegóły z biografii, które mniej znałem i udostępnienie zdjęć. 
                                                                                   Antoni Czajkowski

 

Archiwum felietonów

 

Komentarze (3)

Z Czesiem Roszkowskim i Alkiem Osadą uczyłem się w szkole podstawowej w Prostkach .Rok szkolny ukończenia szkoły podstawowej 1960/61. Bardzo pamiętam jak Czesio grał na akordeonie a Alek ciągle coś wymyślał i malował, między innymi śpiącego swego brata Sławka. Rodziców obu Panów też bardzo dobrze pamiętam.Pozdrawiam bardzo serdecznie moich "podstawowych" kolegów.

Hej. hej znam dobrze Pana Czesia miałam okazje być razem z mężem na ich występie w Darłówku. Bardzo miły i sympatyczny facet.Pozdrawiam go bardzo serdecznie

I oto chodzi Tolek, abyś w dalszym ciągu pisał po naszej małej ojczyźnie GRAJEWIE. Pozdrawiam
Janek R.

Dodaj zdjęcie do komentarza (JPG, max 6MB):
Informacja dla komentujących
Redakcja portalu nie ponosi odpowiedzialności za treści publikowane w komentarzach. Zastrzegamy mozliwość opóźnienia publikacji komentarza lub jego całkowitego usunięcia.