Warto przeczytać

  • 8 komentarzy
  • 9042 wyświetleń

„Okruchy wspomnień”

Antoni Czajkowski, felieton z cyklu „Okruchy wspomnień”

BOGUSZE
        Wakacje w pełni. Pachniały mi już od maja gdy pracowałem w SP 4. Kiedy już nieźle przygrzewało i miałem tzw. okienko zaraz po dzwonku na przerwę wsiadałem na SHL - kę i najkrótszą drogą prawie wylatywałem motocyklem z miasta. Za kilka minut byłem w innym świecie. Na dużej polanie w Boguszach kładłem na rozgrzaną ziemię dżinsową kurtkę i siadałem nad wodą. Oderwany od szkolnego zgiełku wsłuchiwałem się w szeleszczące trzciny, w kłótnie i konkury ptaków, w delikatne trzaski kołyszących się w podmuchach wiatru sosen. I pomyśleć, że takie miejsce z powietrzem pachnącym świeżymi rybami i żywicą jest w odległości zaledwie kilka kilometrów od Grajewa. Lubię tam przyjeżdżać i dzisiaj gdy dzikość terenu ustąpiła sensownemu zagospodarowaniu. Ziemia pokryta chaszczami i pokrzywami  wygląda jak dawno nie strzyżony klient i zniechęca do obcowania.                                                                
   Bogusze dla wielu pokoleń Grajewian jest magiczne. W czasach gdy nikt nie słyszał o grillowaniu, gdy samochód oznaczał symbol wyższego statusu materialnego było to miejsce bliskiego wypoczynku. Mimo braku żółtego piasku właśnie tu ściągali liczni zwolennicy kąpieli i opalania się. Przejeżdżały rowerami ładne dziewczyny. Z nimi sąsiadowali młodzi podrywacze. Klnące tak samo jak i dzisiaj wyrostki drżały po wyjściu z wody susząc się na słońcu przy ubraniach. Bliżej brzegu na kocach baraszkowały dzieci z rodzinami a ciągle zajęte mamy przygotowywały posiłek. Nad wodą miejsce dla siebie znajdowali także samotnicy. Na leżakach lub w fotelach turystycznych, w pozach obojętnych patrzyli na wodę i przeciwległy brzeg lub coś czytali nie zwracali uwagi na otoczenie. Gdy własny samochód był jeszcze trudno osiągalnym marzeniem zakłady pracy tu często przywoziły ciężarówkami pracowników na majówki. O umówionej godzinie podjeżdżał pod firmę Star z zawieszoną z tyłu metalową drabiną z poręczą, W środku pod plandeką przyczepione do obu burt solidne, drewniane ławy mieściły kilkudziesięciu grzybiarzy lub wycieczkowiczów. Dzisiaj tak jeździ chyba tylko wojsko na poligon.                                                                                                                              
     W tamtych czasach grajewski OSiR wybudował w Boguszach nieduży ośrodek wypoczynkowy z wypożyczalnią sprzętu wodnego.  Była nawet motorówka, narty i pomost. Niestety niedemontowany na zimę giął się, gnił aż sczezł. Ośrodkiem przez kilka lat kierował grajewianin Tolek Ignaciuk, wcześniej pracujący w komendzie Straży Pożarnej. Po zamknięciu Kąpieliska Miejskiego nad rzeką Ełk ludzi i pojazdów przybywało. Zjeżdżali tu wczasowicze z całego kraju. Za PRL na dużej polanie organizowano czasami festyny z okazji Święta Odrodzenia, za Gierka odbywały się modne turnieje gmin. Bogusze wykorzystano nawet do politycznej walki z kościołem katolickim. We wczesnych latach 60-tych chcąc odciągnąć wiernych od uczestniczenia w procesji Bożego Ciała władza wymyśliła pod jakimś szczytnym hasłem akurat w tym dniu atrakcyjną majówkę nad jeziorem. Jak zwykle działała na granicy prawa. Szkołom dano do zrozumienia, że udział w imprezie jest niby obowiązkowy. Zorganizowano transport, oczywiście zakładowym ciężarówkami, rozrywkę, gastronomię i zawody sportowe. Impreza wywołała w rodzinach obawy i rozterki ale i decyzje odważne. Rezultat był taki, że dzieci i młodzieży na procesji nie ubyło a frekwencja na festynowej majówce wyraźnie wzrosła po południu. O tym udokumentowanym fakcie przypomniał w jednej ze swoich publikacji dr Tomasz Dudziński. To jedyne w tamtych latach Święto Bożego Ciało, do którego atrakcyjności walnie przyczynił się ówczesny Komitet Powiatowy PZPR. Być może z tych względów pomysłu po raz drugi nie powtórzono.                                                        
   Chodźmy na wakacyjny festyn w tamtych Boguszach. W świąteczne południe na drodze do Ełku ruch samochodowy niewielki. Wśród grupek pieszych dominuje dziarsko maszerująca młodzież szkolna. Jest dużo rowerzystów. Od czasu do czasu z ostrzegawczym klaksonem wszystkich wyprzedza ciężarówka z drabinką. Spod plandeki spoglądają uśmiechnięte twarze dorosłych i dzieci. W Boguszach tuż za zakrętem skręcamy w prawo przez drewniany, dzisiaj już rozebrany most. Wtedy nie wiedziałem, że to Kamienny Bród, o którym wspomniał sam Gall Anonim w swoich XII wiecznych Kronikach. To była przeprawa dla Jaćwingów, Litwinów, Krzyżaków i wojsk księcia mazowieckiego. Piaszczysta, wiejska droga, która wiedzie pod górkę na Kosówkę jest starym, rycerskim szlakiem na Litwę. No cóż. W tym miejscu przez lat około tysiąc lub dłużej był trójstyk granic Prus, Wielkiego Księstwa Litewskiego i Mazowsza. Opuszczamy historyczny trakt i skręcamy w stronę lasu. Krótka droga kończy się odsłaniając widok na jezioro. Większość ludzi kieruje się prosto na dużą polanę a tam już dużo się dzieje. Po bokach w cieniu drzew stoją ciężarówki – sklepy. Grupa młodych ludzi w sportowych strojach idzie w kierunku boiska do siatkówki, dzieci pod czujnym okiem dorosłych chlapią się w wodzie, wyładowuje się orkiestra, podjeżdżają kolejne samochody. Te osobowe szukają miejsc do parkowania dalej poza głównym placem. Na każdym skrawku wolnego miejsca motocykle, motorowery…                                                                                                                                    

…Dwie godziny później zabawa w najlepsze. Słychać muzykę na żywo aż echo niesie. Trwa oblężenie bufetu. Na skrzyni samochodu waga sklepowa. Obsługują panie w białych czepkach i fartuszkach. Mężczyzna w białej furażerce, w krótkim kitlu sprzedaje piwo i targa pojemniki z głębi samochodu. Kobiety co chwila znikają pod plandeką i zjawiają się z pętami kiełbasy zwyczajnej. Szybki rzut oka na wskazówkę wagi, błyskawiczne owinięcie w papier i już ktoś cieszy się, że jeszcze dla niego starczyło. Powodzenie ma także tańsza mortadela i kaszanka, mniejsze wyrób kiełbasopodobny zwany metką. Fama głosi, że z trocinami ale tak mogli przecież mówić tylko polityczni wrogowie z poduszczenia imperializmu amerykańskiego. W sąsiednim bufecie GS „rzucono” serdelki. Tak jak na 1 Maja sprzedaż wiązana: piwo + parówka + bułka. Sanepid nie interweniował.                                                  
     Pojedynczo i grupami snują się jak w piosence nieco przymgleni osobnicy. Z flaszką piwa krążą przy ułożonym do tańca kwadracie z desek. Tuż obok w cieniu pod rozłożystymi sosnami ulokowała się orkiestra braci Cybulaków. Chwila przerwy. Właśnie zakończyli kolejną „trójkę” starą, włoską beginą „O sole mio”. Roch Kowalski niewidzącym wzrokiem ogarnął tłum i kilka razy przesunął suwak puzonu. Na następny kawałek czeka cierpliwie z trąbka w ręku Józef Zieliński. Obok niego stoi z klarnetem Marian Barankiewicz. Za dużym, białym zestawem perkusyjnym siedzi Edmund Cybula. Nie mogłem oderwać oczu jak z muzykalną techniką grał filcowymi pałkami na bongosach. Uśmiechnął się zadowolony do grupki obserwatorów i pochwalił siebie: No! Tak można grać i w cyrku. Jego brat Zdzisław przebierał bezgłośnie palcami na klawiaturze akordeonu czekając na hasło do następnego utworu. Za chwilę rozlegało się po całej polanie Maryna, Maryna, Marynaaaa… Popularny przebój Marino Mariniego ściągał do tańca młodzież. Później dla starszych było tango „La Paloma” a po nim znowu wszyscy śpiewali Padam, padam, padam… refren popularnego, paryskiego walca. W przerwie zabawy orkiestra udała się na posiłek. Pan Bawiórko, mój sąsiad mieszkający na piętrze magistratu pilnował instrumenty. Stał z ważną miną delikatnie odsuwając tłoczące się wokół dzieci. Ogłoszono konkurs wokalny. Do mikrofonu zapisywała się młodzież. Leszek Narkiewicz, jeden z moich szkolnych kolegów, powiedział mi po latach, że otrzymał nagrodę za wykonanie przeboju Elvisa Presleya. Poszedłem rozejrzeć się dookoła polany. W pobliżu boiska do siatkówki ogłaszane wyniki mini turnieju, przedstawiciel TKKF wręczał dyplomy. Do zakończenia festynu było jeszcze dużo czasu ale u niektórych zainteresowanie imprezą bardzo spadło. Trochę na uboczu pomiędzy świerkami spało sobie słodko w trawie trzech ubzdryngolonych kawalerów w pomiętych, czarnych garniturach. Nad nimi unosiła się woń przefermentowanego alkoholu a w sprzedaży było tylko piwo. Kto im sprzedał gorzałę? A może mieli swoją? Polak potrafi.                                                           
     … Dzisiaj do Bogusz dotarła cywilizcja. Nowy, prywatny właściciel pobudował ze smakiem restaurację, remontuje na wyższy standard domki. Z dawnego budynku ośrodka wczasowego pozostał tylko fundament służący za taras przy namiocie weselnym. Na dużej polanie powstaje prawdziwe pole namiotowe.                                                                                                                             
   Nie zmienił się mikroklimat Bogusz. Słychać ten sam delikatny szelest trzcin w ciepłych podmuchach wiatru, następne pokolenie ptaków zakłada swoje rodziny i gniazda a żywiczne sosny trzaskają po staremu.                                                 
     Na podpisanych zdjęciach Wanda Sulewska z siostrą Basia i rodzicami na majówce wśród rodzin pracowników PSS. Moi koledzy na wakacyjnym opalaniu się. Orkiestra dęta OSP z Tadeuszem Pieniążkiem na turnieju gmin. Dziękuję Florianowi Czaplickiemu za zdjęcia. 


                                                                                             Antoni Czajkowski

Komentarze (8)

Na 1 zdjęciu widzę Kazika. G z lewej a dalej z Florkiem Cz. skąd oni. tam?

Tak - to były piękne dni, spędzone nad jeziorem w Boguszach- zapach sosnowego lasu i malowniczo rozległe jezioro milo będę wspominała do końca swego życia. Na pierwszym zdjęciu sąsiedzi B. Chrzanowski i A. Kowalewski z Kilińskiego, dwaj pozostali - znani tylko z widzenia. Na następnych zdjęciach , ładne jak zawsze je zapamiętałam siostry Sulewskie z mamą.
Pozdrawiam wszystkich bywalców z nad jeziora w Boguszach.
Ostatnio byłam tam ponad czterdzieści lat temu..

Brak mojego komentarza ! Myślę że innych też....

Na pierwszym zdjeciu od lewej siedza: Bogdan Chrzanowski, Kazik Glinka, Zbyszek vel Abdek Kowalewski, Antek Adamowicz.

Krysiu B.Chrzanowski mieszkał na rogu ul.Kilińskiego a ul.K.Świerczewskiegoo zaś Abdek Kowalewski przy ul.K.Świerczewskiego.Po jednym z takich właśnie festynów na którym fetowano piwo i być może coś mocniejszego zginął tragicznie poprzez utonięcie kolega Leszek Perkowski.

A ja tam nauczyłem się pływać mając lat 5 lub6

Tak, tak właśnie było jak napisałeś z tymi ulicami Z. R. ale podwórko mieli koledzy wspólne,wraz z Tolkiem - Było to bardzo gościnne podwórko...

Krystyno-na waszym takze nie bylo cicho nie raz chlopaki bawili sie w wojne walczyly ul.Kirszbauma(Traugutta)Swierczewskiego(Nowickiego)oraz Kilinskiego.Jako mlody chlopak nie raz skracalem drogee idac przez Wasze podworko potem pokonywalem plot odgradzajact=y rozlewnie wod i piwa i potem bylo sie juz przy ul.lomzynskiej(obecnie PilsudzkiegoPrzy okazji pozdrowionka Krystyno G.oraz J.Galinskiemu

Dodaj zdjęcie do komentarza (JPG, max 6MB):
Informacja dla komentujących
Redakcja portalu nie ponosi odpowiedzialności za treści publikowane w komentarzach. Zastrzegamy mozliwość opóźnienia publikacji komentarza lub jego całkowitego usunięcia.