czwartek, 21 listopada 2024

Kultura i rozrywka

  • 6 komentarzy
  • 13620 wyświetleń

Wielkanoc w Grajewie

Antoni Czajkowski

Felieton nr 13 z cyklu „Okruchy Wspomnień”

 

 

        Wielkanoc i wiosna łączą się nierozerwalnie ze sobą. Co roku ten czas niby się powtarza ale jednocześnie dla każdego z nas jest przeżyciem szczególnym. W małych miasteczkach życie płynie wolniej i ludzie maja więcej czasu na dostrzeganie zmian pór  roku. Przyroda jest na wyciągnięcie ręki, i wiosna dociera jakby szybciej. Wielkanoc i wiosnę zapamiętujemy najbardziej chyba jako dzieci i dorastająca młodzież. Dla mnie Wielkanoc i wiosna w Grajewie w latach 50/60 ma swoje zapachy, dźwięki, widoki i obyczaje, których młodsze pokolenie, zapatrzone w ekran komputera dzisiaj już ich mało doświadcza.

Pierwszym znakiem ustępującej zimy był zawsze miły dla oka widok podcinanych  drzew na ulicy Świerczewskiego (dzisiaj dr Nowickiego). Już jako uczeń Liceum wracając ze szkoły z przyjemnością patrzyłem na usypane kupki gałązek wydzielających delikatny zapach pierwszych soków. Teraz nie modeluje się korony drzewa tylko tnie się całe grube gałęzie, że aż smutno patrzeć na rozpaczliwie sterczące w różnych kierunkach w niebo kikuty. W marcowym, ciepłym słońcu słychać wróble. Takie niby ciche przez cała zimę, prawie niewidoczne, teraz obsiadają okoliczne krzewy. W ciepłych promieniach słońca kłócą się zawzięcie, ćwierkają wszystkie na raz jak nasi politycy w studio radiowym czy telewizyjnym. Są tak rozemocjonowane i głośne, że nie zwracają uwagi na przechodzących ludzi. Wczesną wiosną powoli budzi się nasz stary, grajewski park tak pięknie opisany w przedwojennej książce o Grajewie pt.  „Awantura w piątej klasie” napisanej przez polonistkę LO Panią prof. Potemkowską, która zginęła w Powstaniu Warszawskim w sierpniu 1944. Pusty, pozbawiony zieleni teren wita nielicznych spacerowiczów dostojnym krakaniem wron. One już też czują wiosnę. W koronach drzew ciemne plamy ich gniazd kontrastują na tle błękitnego nieba. Od strony ul. Parkowej, w miejscu gdzie niegdyś stała cerkiew trawy jak na lekarstwo. Ostatnim śladem po niej były dwa rzędy betonowych schodków. Dzisiaj już niewidoczne, zakryte i wyrównane ziemią. Wiosenna cisza towarzyszy na ścieżce wzdłuż torów kolejowych do Mieruć. Dochodzę aż do strumyka. Przechylony przez poręcz mostka obserwuję wartki nurt przelewającej się wody. Jakże miły dla ucha wesoły plusk. Stały jednostajny szum uspokaja i raduje. Przy kanałach ostatnie koćki wierzbowe. Lada dzień wypuszczą  pąki. Na ten czas nawet krowy inaczej porykują. Wszystko budzi się do nowego życia. Idzie wiosna, idzie Wielkanoc, z którą od najmłodszych, chłopięcych lat kojarzyłem z nietypowym rannym przebudzeniem w Niedzielę Wielkanocną. Budziły mnie wtedy nie tylko dzwony procesyjne ale i przez kilka minut huk wystrzałów. Później dowiedziałem się, że to pewien obyczaj, któremu kilka lat później jako dorastający chłopiec chętnie hołdowałem.

    Razem z chłopakami przygotowywaliśmy się do Rezurekcji po swojemu. Atmosfera była wtedy niezwykła. Biły dzwony, ludzie w procesji śpiewali „Zwycięzca śmierci, piekła i szatana”, pozostali klękali na widok Najświętszego Sakramentu a wokół rozlegała się palba głośnych wystrzałów. To był zwyczaj dziś już w Grajewie, myślę że i w Polsce, kompletnie zarzucony. Strzały były wiwatem na część Zmartwychwstałego Pana. Strzelało w czasie Rezurekcji przed wojną wojsko z 9 Pułku Strzelców Konnych. Rzucano skądś zdobyte petardy, waliły w niebo kupione na straganach korkowce albo wybuchały pod uderzeniem obcasa same tylko korki ale myśmy mieli jeszcze swój inny, tajny sposób na uczenie Zmartwychwstania. Było nim strzelanie z klucza. Przygotowania zaczynały się już na początku Wielkiego Tygodnia. Trzeba zdobyć jakiś stary, solidny  klucz od kłódki. Gdy był z tym problem to często brało się w tajemnicy przed rodzicami domowy klucz od chlewka. Do tego było potrzebne pudełko zapałek, krótki sznurek i grubszy gwóźdź. Ostrą część gwoździa odcinało się najczęściej tym co było pod ręką czyli siekierą. Za podkładkę służył jakiś gruby metalowy płaskownik albo uliczny krawężnik. Jeden koniec nie za grubego, mocnego, 30-35 centymetrowego sznurka zawiązywało się pod łebkiem gwoździa. Drugi koniec wiązywało się na supeł do kółka klucza i już był przyrząd do strzelania. Ważna było grubość gwoździa w stosunku do dziurki klucza, aby nie za cienka. Teraz odbywało się ładowanie „strzelawki”. Strugało się siarkę z łebków zapałek do środka klucza ocierając łepki zapałek o krawędź dziurki. Następna czynność to ubicie siarki na dnie otworu. Zajmowało to kilka sekund. Później wystarczyło włożyć gwóźdź w otwór klucza, chwycić palcami lewej ręki na sztywno klucz z gwoździem, prawą ująć i naciągnąć sznurek i czekać na stosowną chwilę, czy nikogo nie ma w pobliżu. Teraz pochylając się nad krawężnikiem robiło się obiema rękami niewielki zamach uderzając z całej siły łebkiem gwoździa w bok krawężnika. Następował głośny wybuch. Tak głośny, że huk korkowca przy tym przypominał wystrzał korka od szampana. Bywało, że z nadmiaru siarki rozrywał się klucz albo zrywał się gdzieś ze sznurka i próżno było go szukać. Takie było nasze chłopięce wiwatowanie na część Pana podczas Procesji Rezurekcyjnej. Oczywiście  robiliśmy to w bezpiecznej odległości od ludzi. Do dzisiaj zastanawiam się, że przy tej niebezpiecznej zabawie szczęśliwie nikomu z nas nigdy nic się nie stało. Tym, którzy chcieliby takie strzelanie dzisiaj powtórzyć nie radzę. Może się skończyć kalectwem a i kluczy takich już nie ma. Takie były wtedy czasy i takie było strzelanie. Teraz są rewolwery hukowe na każdym rynku. Oferty w internecie. Tyle, że na strzały Rezurekcyjnej minęła moda.

        O tym, że zwyczaj Wielkanocnych strzałów był znany również na innych kontynentach świadczy pamiętnik Louisa Armstronga. Jako czternastolatek z niepełnej rodziny opuszczonej przez ojca wychowywany był przez ulicę. Podczas Rezurekcji strzelał z prawdziwego rewolweru w powietrze. Ujęty przez policję trafił do domu poprawczego. Tam nauczył się grać na trąbce. I tym sposobem, dzięki wiwatem z broni, został znanym artystą.

      Wszystkim szanownym Czytelnikom moich felietonów życzę radości bogatych, duchowych przeżyć z okazji Święta Zmartwychwstania.

 

                                                                                              Antoni Czajkowski

 

       

 

 

Archiwum felietonów 

czwartek, 21 listopada 2024

"Dzieciństwo MOCY bez przeMOCY"

Komentarze (6)

Panie Antoni jest Pan niezwykle ciekawym człowiekiem
z przyjemnością czyta się Pana felietony, które przywołują wspaniałe wspomnienia. Pozdrawiam

Przyznaję, ja też strzelałem z klucza, pamiętam ostatni strzał, kiedy klucz się rozerwał, a jego odłamek zrobił dziurę w bucie. Na szczęście stopa pozostała nietknięta. No i nie było to strzelanie związane z Wielkanocą. Pamiętam też tak zwane chodzenie "z Alellują". Nie brałem w tym udziału, ale przypominam sobie, że do naszego domu przychodzili wielkanocni "kolędnicy" i śpiewali pod oknem. Jeśli nie dostali nic za swoje wokalne występy, potrafili na koniec zaśpiewać: "A w tej chałupce same gołodupce, niczego nie mają i innym nie dają". I jeszcze raz dodam: Te felietony Tolka są świetne. Pozdrawiam Go i Redakcję e-grajewo...

Uzupełniam strzelanie z klucza , b. fajnie strzelało się z pustej puszki po farbie z wykorzystaniem karbitu i zapałek, huk przyjemny i słyszalny w mojej młodości w starym parku w Szczuczynie

Tak było drogi kolego, dzieki że wspominasz te czasy fajne, nasze dzieci znają je tylko z opowieści. Prosimy o więcej, pozdrawiam

Za mego dzieciństwa - jestem rówieśnikiem Tolka - największy wielkanocny bajer i pierwsze skojarzenie, to była ceremonia zmiany warty przy grobie Jezusa.
Strażnicy rzymscy - chłopaki po 16-17 lat, nasi starsi koledzy - w hełmach, zbrojach, wyglądali rewelacyjnie, halabardy, dowódca warty z mieczem, co pół godziny zmiana warty, marsz z zakrystii przez cały kościół, dwóch strażników plus dowódca, zakręt w boczną nawę, gdzie był symboliczny grób, no i sama zmiana warty, dwóch starych strażników ustępuje nowym, zgodnie ze sztuka musztry, baczność, spocznij, wystąp itd..
Czegos takiego nie ma w innych miastach, to było - a może dalej jest? - piękne.
Specjalnie jako dzieci mieszkający tuż obok kościola przychodzilismy - wielokrotnie! - żeby oglądać ceremonię, a kazdy marzył, ze jak dorośnie, to tez moze dostąpi zaszczytu bycia strażnikiem rzymskim.

Ogromnie wdzieczna jestem p. Tolkowi za te wspomnienia. Dzis od lat jestem na Wybrzezu,ale.....za Grajewem nadal niezmiennie tesknie,a Pana felietony przywoluja obrazki i z mojego dziecinstwa.Czytam i czasem lezka w oku sie zakreci za tym swiatem,ktory byl ciekawy,tworczy,cudownie prostolinijny i niezapomniany. Mam nadzieje,ze Pan swoje wspomnienia opublikuje w jednym tomiku. To bylaby bardzo poczytna lektura. Serdecznie pozdrawiam i zycze duzo zdrowka!

Dodaj zdjęcie do komentarza (JPG, max 6MB):
Informacja dla komentujących
Redakcja portalu nie ponosi odpowiedzialności za treści publikowane w komentarzach. Zastrzegamy mozliwość opóźnienia publikacji komentarza lub jego całkowitego usunięcia.